Niektóre z nich uciekają się nawet do takich zabiegów, jak kampanie czy nawet szersze akcje rebrandingowe („Lyoness – dekret o zakazie nielegalnej działalności”) licząc, że ludzie uwierzą w ich życzeniowe nowatorstwo. Kiedy wizerunek nie ma pokrycia w rzeczywistości, zamiast zachwytu klientów może czekać jedynie rozczarowanie.
Dla większości organizacji mowa o innowacjach sprowadza się wyłącznie do pudrowania. Dewaluacja tego pojęcia sprawiła, że firmy, które zasługują na miano innowacyjnych, muszą wznieść się ponad marketingowy szum konkurencji, aby zaprezentować swoją autentyczną odmienność. Na szczęście prawdziwe innowacje, osadzone w rzeczywistych potrzebach rynku, bronią się same.
Być innowacyjną firmą to niełatwe zadanie. Nowatorskie rozwiązania stwarzają potencjał do wzrostu. Niemniej, ich wprowadzenie wiąże się z pewną dozą ryzyka i nie zawsze przekłada na korzyści finansowe. To duży problem dla małych i średnich przedsiębiorstw, które liczą się z każdą złotówką. Od właściwego ulokowania kapitału zależy ich być albo nie być.
Z kolei duże organizacje mają działające do pewnego momentu, sprawdzone modele biznesowe, jednak są one mało elastyczne. Wśród pracowników i współpracowników rośnie świadomość, że należy dopasować się do potrzeb klientów, a te zmieniają się nieustannie. W praktyce okazuje się, że jest to bardzo trudne, przede wszystkim z powodu skali. Nie pomogą spore budżety, pozwalające na bezpieczne wprowadzenie innowacji, kiedy wszystko rozbija się o konserwatywny sposób myślenia, sprowadzający się do szukania bezpieczeństwa i minimalizowania ryzyka.
Równie istotną rolę odgrywa tu czynnik ludzki. Ludziom łatwiej jest wykonywać powtarzalne i dobrze zdefiniowane zadania, niż szukać kreatywnych rozwiązań. Aby funkcjonować inaczej, potrzebna jest praktyka. Daniel H. Pink w książce „Drive. Kompletnie nowe spojrzenie na motywację” przytacza wyniki badań, które jednoznacznie dowodzą, że im wyższa nagroda za wykonanie schematycznego zadania, tym lepiej i szybciej nam ono wychodzi. Zupełnie inaczej sytuacja wygląda w przypadku łamigłówek, których rozwiązanie jest nieoczywiste. Im wyższa nagroda, tym niższa kreatywność. Myśląc o tym, co możemy zyskać, odczuwamy coraz większą presję, a ta blokuje nasze kreatywne zdolności. W wielu firmach mamy do czynienia z takim paradoksem. Obciążenie zadaniami i presja na wyniki są tak duże, że nie tylko blokują kreatywność, lecz również ograbiają menadżerów z produktywności. W efekcie wożą oni puste taczki. Są wiecznie w niedoczasie ze swoimi podstawowymi zadaniami, nie mówiąc już o generowaniu nowych pomysłów, czy ich rozwijaniu.
A to przecież praktyka czyni innowatora. Gdy ludzie są zbyt obciążeni zadaniami, warto się zatrzymać i określić, które z nich są zbędne. Jest to bardzo trudne, lecz możliwe i wcale nie znaczy, że połowę czasu pracy powinno się dedykować innowacjom. W takich firmach jak Facebook, gdzie odgrywają one kluczową rolę, do 20% czasu poświęca się na eksplorację nowych pomysłów. Nawet 5% to już bardzo dużo, jeśli wcześniej nie robiliśmy tego wcale. Poświęcając więc 10% czyli mniej więcej pół dnia w każdym tygodniu, możemy spodziewać się realnych efektów.
Kreatywność w dużej mierze polega na dawaniu przestrzeni i niewypełnianiu jej na siłę. John Cleese, założyciel legendarnej grupy komików Monty Pythona powiedział kiedyś, że wystarczy utrzymać umysł w sporze z tematem w przyjazny, ale uporczywy sposób, a wcześniej czy później dostanie się nagrodę od swojej nieświadomości. Obejmując uwagą jakiś obszar, możemy być pewni, że w naszych głowach zaczną pojawiać się pomysły, niekoniecznie podczas zaplanowanej burzy mózgów. Czasem ma to miejsce np. pod prysznicem. Ważne, by stworzyć odpowiednią przestrzeń.
Stephen King, który przed nastaniem ery Harry’ego Pottera był najlepiej zarabiającym pisarzem świata, funkcjonuje podobnie. Pomiędzy śniadaniem a lunchem zamyka się w pokoju, skupiając się wyłącznie na pracy twórczej. Jeśli ma gorszy dzień, napisze jedno zdanie, a innym razem np. cały rozdział, jednak zawsze poświęca na to z góry określony czas. To rodzaj dyscypliny czy nawet rytuału.
Dobrym wyznacznikiem innowacyjności jest liczba pomysłów pojawiających się każdego miesiąca lub liczba prototypów i testów. W ten sposób nie mierzymy efektów, ale samo działanie, nastawione na eksperymentowanie i eksplorację. Weźmy na przykład braci Eames, którzy stworzyli legendarny fotel „Lounge Chair”. Nie wymyślili go ni stąd, ni zowąd, lecz bardzo długo eksperymentowali z różnymi materiałami, naszkicowali wiele projektów, stworzyli liczne prototypy, z których spora część do niczego się nie nadawała. Cały ten wysiłek w końcu się opłacił. Wychodzę z założenia, że podstawą innowacyjności jest kreatywność, a ta nie zawsze musi mieć określony kierunek. Niestety, nasza kultura zbytnio jej nie sprzyja. W szkole głównie przyswajamy wiedzę. Nauka bada i opisuje to, co już istnieje. Kreatywność natomiast odnosi się do tego, co może być. Innowacyjna firma to taka, która nie boi się tego odkrywać.
Autor tekstu jest trenerem i konsultantem innowacji w firmie DT makers, specjalizującej się w dziedzinie design thinking.