Trefny Mikołaj czyli krótka dygresja o największych błędach liderów MLM

przez Mieczysław Krause

Który to ten trefniś? Otóż Machiavelli, o imieniu z włoska – Niccolo, czyli Mikołaj. W obiegowej opinii uosobienie złowrogiego „makiawelizmu”, manipulacji w myśl zasady: „cel uświęca środki”. A wg historycznej prawdy – przenikliwy, polityczny myśliciel schyłku średniowiecza, ówczesny „politolog”…

Bezlitośnie obnażył ułomności ludzkiej natury i z zemsty za to przyklejono mu łatkę diabolizmu – po wsze czasy, choć niesprawiedliwie. Nie pisał bowiem o tym, jak ludzie powinni postępować (czyli o moralności), ale jak postępują rzeczywiście. A ponieważ od średniowiecza ludzka natura się nie zmieniła, nauki Machiavellego pozostały aktualne – udowodnili to XX-wieczni dyktatorzy, trójca największych zbrodniarzy dziejów – Hitler, Stalin i Mao, stosujący trefnego Mikołaja z powodzeniem. Aktualna też pozostała obserwacja, że „ludzie prędzej puszczają w niepamięć śmierć ojca, niż stratę ojcowizny”.

Sztandarowe dzieło Makiawela pt. „Książę”, we współczesnym opracowaniu amerykańskiego dziennikarza – Tima Philipsa, wydało właśnie Wydawnictwo Studio EMKA. Obowiązkowa lektura lidera i każdego, kto chce dojść krętych ścieżek motywacji i ludzkich zachowań. Lektura stosowna do czasu noworocznej zadumy – podsumowań i planowania. Cienka jest linia uczciwości, dla kierujących się wiedzą i mądrością „Księcia”, jednakże wyrazista. Wyznacza ją intencja – zmanipulowania innych, czyli wykorzystania dla własnych korzyści z ich szkodą, czy odwrotnie – obrony przed cudzą manipulacją.

Roku Pańskiego 1498, Savonarola – ciemny, fanatyczny mnich kaznodzieja, postać dwuznaczna i szalona, wygłaszał we Florencji płomienne kazania, godzące w ład społeczny. Dążył do obalenia władz świeckich i ustanowienia Chrystusa księciem florenckiej republiki, by rządzić nią zakulisowo. Wtedy lud Savonarolę wielbił, a on stał się faktycznym władcą tego miasta – państwa. Wypisz wymaluj pierwowzór ambitnego Ojca Rydzyka. Lecz gdy w końcu świecki władca – Soderini, miał wywrotowca dość i spalił go na stosie – wtedy lud od kaznodziei się odwrócił i wiwatował płomieniom, trawiącym ciało ascety. Obserwujący to Machiavelli doszedł do wniosku o kruchości władzy, opartej na entuzjazmie ludu i znikomych możliwościach, leżących w rękach „proroków”. Miłość bowiem trzymana jest węzłem zobowiązań, który ludzie, nikczemni z natury zrywają, skoro tylko nadarzy się okazja osobistych korzyści. Natomiast strach jest oparty na obawie kary – ten nie zawiedzie nigdy. Niezłe, co?  

ReklamaReklama

Ale czy TO się od tamtych, mrocznych czasów średniowiecza zmieniło? Gdy powszechnie, we wszystkich układach panowało „kto-kogo”, dominacja i eksploatacja jednych przez drugich, a w korzyści z długofalowej, partnerskiej współpracy nie wierzono, bo nie istniało jeszcze pojęcie partnerstwa? Czy to się zmieniło, zależy od kręgu cywilizacyjnego. Bo np. prawosławną Rosję, wg Samuela Huntingtona („Zderzenie cywilizacji”) cywilizacyjnie odrębną od Europy, nadal trzyma w ryzach strach, wyzysk i „kto-kogo”, a partnerstwo uchodzi tam za naiwność. To podłoże wiarołomstwa, które w kontekście olimpiady w Soczi, tak odważnie podkreślił niedawno w TV Władek Kozakiewicz słowami: „Nie wierzcie Rosjanom”. Zajmijmy się jednak cywilizacją europejską, do której, jak wierzę – pomimo Ojca Rydzyka – należymy, choć rodzi wątpliwości jego skuteczność w szerzeniu średniowiecznej ciemnoty, by sięgać po świecką władzę. Ma jednak facet szczęście, że minął czas stosów.

Machiavelli uważał, że ludzie są źli z natury. Przekonanie to ustąpiło współczesnej nam „wierze w człowieka”, iż przeciwnie – jest on z gruntu dobry. Ostrożniejsi w głoszeniu ludzkiej dobroci mówią o „słabości” ludzi, zdanych na „złe moce” i „pokusy”. Jak zwał, tak zwał – liczy się rezultat; nauki Trefnego Mikołaja działają nadal. Działają zwłaszcza, gdy górę biorą emocje, wyłączające myślenie. Oraz w polityce – podstępnych, amoralnych knowaniach, by wykończyć przeciwnika. Faktem jednak pozostaje, przez niektórych, obecnych polityków nieodżałowanym, iż nie wypada już – jak za czasów Machiavellego – przykładnie udusić, albo otruć zdrajców własnych szeregów. Bo świat się zmienił w stronę tzw. „ucywilizowania” – złagodzenia obyczajów, by rosnące zagęszczenie ludności nie piętrzyło konfliktów, grożących powszechną zagładą. Niebezpieczeństwo to pokazały obie wojny światowe. A po nich – nowa forma faszyzmu – poprawność polityczna, relatywizująca wartości, prawdy i zasady, w myśl krótkowzrocznego zamiatania źródeł konfliktów pod dywan.

A jednak – jak z mocą głosił Machiavelli, do dziś słusznie – cnotą polityki nie jest dobroć. Stawianie w polityce na dobroć jest jej największym nieporozumieniem i źródłem niepowodzeń – bezsilnych rządów i przegranych wojen, godzących ostatecznie w reprezentowaną wspólnotę. Celem i cnotą polityki jest skuteczność w realizacji planów, co jest ważniejsze od moralnej natury zastosowanych środków, wymuszonych sytuacją. Moralność polityki jest inna od moralności jednostki – mierzy się ją skutecznością właśnie, niezależnie jak byśmy się, z „ludzkiego” punktu widzenia, wzdragali. Nieporozumieniem może być też przeciwstawianie interesu ludzi władzy interesom zarządzanej grupy. Tą drugą, złożoną ze zbioru jednostek, uwodzi nierzadko oszołomski indywidualizm – prowodyrów w roli „obrońców tłumu”, kwestionujących układ by samemu wypłynąć. W istocie działają na szkodę wspólnoty, bo godzą w stabilność i bezpieczeństwo socjalne, które układ zapewnia.

I tak strajkowicze, dla satysfakcji pokazania dyrekcji gestu wspomnianego Kozakiewicza, tracą z pola widzenia swe miejsca pracy. A obrosły w piórka top-lider MLM zwanego również marketingiem sieciowym, gdy mu w głowie zbytnio zaszumi, zaczyna zapasy z zarządem o wydumane żądania, wygrażając rozpadem struktur, choć to wcale nie jest w ich interesie. Tu docieramy do związku Machiavellego z biznesem, szczególnie z interesującym nas networkiem. Bo polityka to nie tylko wyżyny (czy raczej głębiny) kaczego bajora – ona się zaczyna już na poziomie lidera zespołu.

ReklamaReklama

Bowiem, jak sobie poradzić w zdrowej, uczciwej firmie lub zespole z mącicielami, stopniującymi żądania, w końcu ponad realny poziom? Dobrocią? By samemu pójść z torbami? Jak nakłonić zespół do regularnej pracy? Dobrotliwą prośbą – NAJWIĘKSZYM błędem lidera? By całą pracę dać sobie zwalić na plecy, wysłuchując roszczeniowych leni? Śmieszna bzdura – jedyne narzędzie przywoływania do porządku to ustanowienie konsekwencji i ich egzekwowanie: „albo koleś/piękna się dostosujesz, albo wypad”. I tak wracamy do skuteczności strachu w zarządzaniu, opartego na obawie kary. Czy, Szanowni Czytelnicy, jesteście w stanie zaprzeczyć, że to od czasów Makiawela nie uległo zmianie?

Jednak na tak bezwstydne postawienie sprawy muszę się liczyć z potępieniem. Ale chwileczkę – zanim mnie wyrzucicie na biznesowy śmietnik, dodam istotne rozróżnienie. Zauważcie, że jestem za narzędziami strachu przeciw siewcom zamętu i obniżaczom standardów, infekującym zespół – właśnie wobec nich one są skuteczne i co ważniejsze – WŁAŚCIWE. Bo w swym zachowaniu są nieuczciwi (wg Makiawela nikczemni) i reagują tylko na sygnały we własnym języku. Nie jest to język dobroci, którą mają za słabość. Dlatego, by zrozumieli co się do nich mówi, potrzebują strachu przed konsekwencjami. To mam na myśli, wspominając o kryterium uczciwości w stosowaniu nauk Machiavellego – obronie przed cudzą manipulacją. O tym mówi też komunikacja – zwracaj się do rozmówcy jego językiem.

Język strachu nie jest potrzebny, a wręcz wysoce szkodliwy wobec osób twórczych, pracowitych i uczciwych. Ale to osobna historia, na inną okazję. 

Omawiane wydanie „Księcia” zawiera katalog kroków, przydatnych w zarządzaniu, właściwie na każdym poziomie. Nie można jednak stracić z pola widzenia faktu, iż są to recepty na sytuacje skrajne, występujące incydentalnie. Jeśli by lider uwierzył, że trefny Mikołaj jest jego przewodnikiem na każdą okazję – to w myśl zasady, że „to, na czym się skupiasz – rośnie”, prędko się zdegeneruje, wpadnie w objęcia szatana manipulacji. A to jego (lidera) koniec.

ReklamaReklama

Czym jeszcze chciałbym, przy okazji „Księcia”, z Wami się podzielić? Otóż powyższe otoczenie tematu zaczerpnąłem z wydania tej pozycji z roku 1988, z przedmową nieocenionego KTT (Krzysztofa Teodora Toeplitza), publicysty „Polityki” oraz z oryginalnym (w tłumaczeniu) tekstem Machiavellego. Obecne wydanie EMKI jest wyciągiem, z amerykańskim podejściem do sprawy. Ciekawe okazało się dla mnie porównanie moralności europejskiej z tamtejszą. Po europejsku jest dzielić moralny włos na czworo, w przeświadczeniu, że odstępstwa – początkowo małe – uruchamiają dryf na moralną mieliznę. Amerykanie natomiast wychodzą z założenia, iż „wszyscy tak robią”, więc „gdybyśmy byli zbyt uczciwi, to nas pokonają”. Fakt – to stara kopernikańska zasada, że „pieniądz miedziany wypiera z obiegu złoty”. No i – po amerykańsku, w glorii głoszonych „wartości” – np. szpiegują kogo się da. By jak się wydało, w ramach „ocieplania wizerunku”, prześmieszny amerykański ambasador, ubrany w kuchenny fartuszek, gotował w telewizji kalafiory.

Wnioski z Makiawela dla siebie, wyciągnijcie kochani sami. Mnie proszę nimi nie obarczajcie. Cześć, czuwaj, czołem i dobrej zabawy!

Mogą Cię również zainteresować