Ewa Wawrzyniak: Zwyciężyłam!!! Moje przemożne pragnienie zmiany jakości stylu życia wygrało!!!

przez Maciej Maciejewski

Ewa Wawrzyniak. Bezwzględnie, bezapelacyjnie, bezspornie – kobieta sukcesu. A wszystko dzięki biznesowi MLM, w który oczywiście potrafiła umiejętnie zaimplementować swoje odpowiednie cechy charakteru oraz wpleść inteligentne wykorzystanie konsekwencji w działaniu. Bez charyzmy też nie dotarłaby do takiej pozycji. Wspaniała kobieta. Jak to zrobiła?

Ewa Wawrzyniak

Urodziła się we Wrocławiu, dokładnie 30 grudnia, jako wcześniak. Bardzo jej się spieszyło, bo mamy nawet nie zdążyli zawieść na porodówkę. Poród odbył się na izbie przyjęć. Kiedy miała kilka miesięcy, lekarz w szpitalu zapytał jej mamę: „czy pani ma jeszcze jakieś inne dzieci?” Jego zdaniem tej nocy Ewa miała nie przeżyć. Na szczęście mama zabrała ją do domu. Od tego momentu łóżko było jej środowiskiem naturalnym. Wieczne zapalenia płuc, oskrzeli, anemia. W atmosferze ciągłego chorowania ukończyła szkoły i rozpoczęła – jako bardzo młoda mężatka, pracę na etacie w Terenowej Stacji Sanitarno-Epidemiologicznej, sekcja żywienia, żywności i przedmiotów użytku. Tak zaczęło się jej „praktyczne” doświadczanie dorosłości.

Maciej Maciejewski: Samo założenie rodziny, dla zdrowego człowieka, to już wiele poważnych obowiązków, problemów, wielka odpowiedzialność, sporo trudu. Jak pani dała sobie radę z tak lichym organizmem?   

Ewa Wawrzyniak: Małżeństwo to był dopiero początek. Trzy lata później pojawiła się na świecie moja ukochana córeczka. I tu zaczęła się ostra jazda bez trzymanki. Powtórka z rozrywki. Notorycznie lekarze, ciągłe  zwolnienia z pracy, wiecznie brakowało pieniędzy. Na życie, na lekarzy, na lekarstwa. Na domiar złego, wreszcie po 10 latach starania się o mieszkanie, dostaliśmy wymarzony „przydział”. Trzeba było tylko wpłacić niebotyczną dla nas wtedy kwotę i mogliśmy odebrać, w stanie surowym, spółdzielcze lokum. Zapożyczyliśmy się, gdzie tylko była taka możliwość i własnymi rękoma, w pocie czoła, dokończyliśmy dzieła. Ale te pieniądze trzeba było oddać, a za rok moja królewna miała iść do pierwszej komunii świętej. O Boże. Byłam przerażona…

Jak dziś pamiętam pewną wrześniową noc 1991 roku, kiedy mój mąż smacznie chrapał, a ja prowadziłam dyskusję z Bogiem o tym, co mogłabym zrobić w życiu, żeby zwiększyć dochody. Żeby wreszcie zacząć te PIENIĄDZE zarabiać. Kochałam swoją pracę, ale odkryłam, że siatka płac w budżetówce nie zapłaci za moje wymagania.

Marne finanse i brak perspektyw. Nie mogłam „godnie żyć”. Dusiłam się. Zaczęłam myśleć o BIZNESIE. Ale kiedy nie masz zdrowia, kondycji fizycznej, pieniędzy i doświadczeń w prowadzeniu firmy, to po prostu się boisz.

Miałam wielki lęk przed „nowym”. Każdy ma. Jednak strach przed byle jaką przyszłością spowodował, że każdą komórką swojego ciała pragnęłam zmiany. Pragnęłam czegoś lepszego. Dla siebie, córki, dla mojej rodziny. Moim jedynym, ale ogromnie wielkim atutem była chęć do działania. Musiałam coś zrobić! Pomimo obaw i lęku, niepewności, braku zdrowia, pieniędzy. Później wiele razy moją codzienną mantrą było: DAM RADĘ, PORADZĘ SOBIE. Nawet teraz, po tylu latach, gdy o tym myślę, łza kręci mi się w oku. Wtedy i później, wiele, wiele razy krzyczałam przez łzy. Całą sobą.

I nagle stał się cud. Dzisiaj już wiem, że jeśli czegoś bardzo mocno pragniesz, cały wszechświat działa potajemnie w taki sposób, żeby udało Ci się to osiągnąć. Prawo przyciągania oczywiście zadziałało również dla mnie. Wtedy nie miałam o tym zielonego pojęcia. Boże, jaka jestem teraz wdzięczna! Tydzień po dyskusyjnej, nieprzespanej nocy zapukał do mnie gość, który chwilę wcześniej malował dla mnie obraz – zachód słońca nad morzem – i zaproponował mi „amerykański biznes”. To było jak sen. Piękny sen.

Zwyciężyłam!!! Moje przemożne pragnienie zmiany jakości stylu życia wygrało!!! Od razu wiedziałam, że to jest BIZNES przyszłości. Dla mnie JEDYNY. Wymarzony, cudny i uroczy. BIZNES XXI wieku. Od razu poczułam go całym sercem.

Ach jaka podniecona wróciłam do domu po pierwszym spotkaniu. Zanim dotarłam do swojego mieszkania, obskoczyłam wszystkich sąsiadów z parteru i z pierwszego piętra. Powiedziałam im, że będziemy bogaci, że mam dla nich „COŚ”. Czyste szaleństwo. Dwa tygodnie później, kiedy już sama zaczęłam pokazywać plan marketingowy, praktycznie wszyscy się rejestrowali. Wszędzie widziałam kółka i wszędzie widziałam ludzi, którzy tak jak ja potrzebowali ratunku. I tak już mi zostało. Tak się ekscytuję tym biznesem przez ostanie 29 lat i nic się nie zmienia. Nadal jestem wielką entuzjastką systemu marketing sieciowy. Uwielbiam to rozwiązanie ekonomiczne „dla każdego”. A moja piękna miłość trwa nadal!!! Jestem tym sposobem na zarabianie pieniędzy oczarowana.

Maciej Maciejewski: To był początek lat 90-tych poprzedniego stulecia, więc nie ma innej możliwości. Musi chodzić o Amway. Zgadza się?

Ewa Wawrzyniak: Tak. Rozpoczęłam współpracę z firmą Amway. Tyle, że „na sucho”. Wkładałam bardzo dużo pracy, drużyna rosła, ale firmy ciągle fizycznie nie było w Polsce, więc nie było też pieniędzy. Wreszcie w lipcu 1992 roku natchniona tekstem z książki Marka Fishera „(…) najlepszy czas na działanie jest TERAZ (…)” wpisałam się do Oriflame. I tu wydarzyło się coś niesamowitego. Powiedzieli mi, że w miesiącu mogę wprowadzić pięć osób, a ja zrobiłam to w jeden dzień! Powiedzieli, że lipiec to miesiąc ogórkowy, a ja tymczasem pobiłam wszelkie rekordy. Taka totalna świeżynka!!! Ze sprzedaży produktów zarobiłam wtedy 3 300 000 zł, a z budowy struktury 1 750 000 zł. Razem 5 050 000 zł. W tym czasie w pracy na etacie zarabiałam 1 320 000 zł miesięcznie. Absolutna REWELACJA!!! Więc każdego, kto nie chciał wpisać się do Amwaya, rejestrowałam w Oriflame (śmiech).

Byłam zachwycona, bo moja pierwsza wypłata prowizji z firmy Amway to były moje prawie trzyletnie pobory sanepidowskie! Piękna sprawa…

Ale muszę przyznać, że ogólnie łatwo nie było. Na głowie dom, gotowanie, etat, lekcje z córką, odprowadzanie do szkoły i zabieranie ze świetlicy… Wiecznie obładowana zakupami, na szpilkach… Nie mam pojęcia jak dawałam wtedy radę. Czasem tego samego dnia miałam nawet dwa duże spotkania. Tablica na plecy, do autobusu albo tramwaju i jechałam pokazać plan. Bez telefonu, bez samochodu, to były wczesne lata 90- te. Ale zawsze czułam się PREZESEM. Zawsze czułam się właścicielką swojego BIZNESU.  Zawsze pracowałam dla SIEBIE. I zawsze byłam wdzięczna za ten mój wspaniały BIZNES MLM.

Ewa Wawrzyniak

W roku 1993 po dwóch latach działania w network marketingu z firmą Amway, gdzie osiągnęłam poziom silvera (raz nawet z obrotem Rubina) i koncernem Oriflame, gdzie osiągnęłam poziom dyrektora, przestałam być pracownikiem etatowym w służbie zdrowia, czyli zwolniłam się ze stacji sanitarno-epidemiologicznej we Wrocławiu. Stałam się wolnym człowiekiem. Od tego dnia „niezatrudnialnym”. Lata biegły, przyszła pamiętna powódź w 1997 roku, potem kontrowersyjny film Dederki i mój mozolnie przez lata budowany biznes zaczął znikać w oczach. Byłam przerażona. Do tego teksty męża, obwinianie mnie o brak pieniędzy w domu, kłótnie. Ech… Pojawił się kolejny biznes MLM, do którego sama się wprosiłam. Tym razem samochody i nieruchomości. Oczywiście podekscytowałam się tym na całego. I nawet szło mi doskonale. W pierwszym miesiącu działania (to był listopad 1999 roku), przychodziło do mojego mieszkania na spotkania po 40 osób. W grudniu tego samego roku zaczęłam prowadzić plany otwarte. Rewelacja. Na pierwszym spotkaniu w wynajętej sali zabrakło miejsc bo przyszło ponad 80 osób. Ależ byłam zachwycona! Szybko zmieniałam poziomy. W 2000 roku osiągnęłam piąty złoty poziom i zakwalifikowałam tygodniową wycieczkę do Tunezji. W 2000 roku osiągnęłam szósty złoty poziom i zakwalifikowałam dwutygodniową wycieczkę do Rio de Janeiro. Brazyliaaaaa. Byłam bardzo szczęśliwa i bardzo wdzięczna. Poleciałyśmy tam razem z córką. Ten wyjazd to był dla niej piękny prezent na osiemnaste urodziny. Byłam zachwycona, bo przecież przez ostatnie lata musiałam jej wszystkiego odmawiać.

Ale jako rodzina mieliśmy bardzo trudną sytuację finansową – nie mieliśmy z czego żyć. Męża w styczniu 2000 roku zwolnili z pracy, do czego się przez długi czas nie przyznawał i żeby przynieść jakiekolwiek pieniądze do domu zbierał puszki po ulicach. To był bardzo trudny czas dla naszej rodziny i dla  naszego małżeństwa. Wieczna frustracja męża skutkowała regularnymi kłótniami. Uważał, że powinnam znaleźć pracę na etacie. Albo się kłócił, albo się nie odzywał. Bardzo to wszystko przeżywałam. Trudno mi o tym mówić… Wracają emocje. Biznes, pomimo napiętej sytuacji w domu, rozwijał się fantastycznie, co było nie lada wyczynem, bo ten MLM postrzegany był na rynku jako „twardy”. Punkty były naliczane narastająco, co wiązało się z wyrównywaniem poziomów, a w konsekwencji z brakiem różnicy i nie zarabianiem pieniędzy. Mój sponsor przez cały rok nie zarobił z mojej drużyny nawet jednej złotówki. Był na tym samym poziomie.

Sytuacja i atmosfera w domu stawały się nie do wytrzymania. Kiedy jeszcze tak niedawno pragnęłam pieniędzy,  teraz zapragnęłam kochać i być kochaną. W tym czasie – rok 2004/2005, niemalże z dnia na dzień zamknęli nam biznes. Kolejny raz w życiu nie miałam z czego żyć. W lutym 2006 roku, w dniu pierwszej rozprawy rozwodowej, za namową córki i przyjaciółki zostawiłam wszystko i wyjechałam do Niemiec, do mojego obecnego męża. I oczywiście, wydarzył się KOLEJNY CUD.

Dokładnie dwa miesiące później zadzwonili do mnie przyjaciele, że do Polski wszedł nowy network, że mają suplement diety. Opowiedzieli o produkcie, który w swoim składzie ma flawonoidy. Zapytałam „Co ma??? Jakie idy???”  Nic nie rozumiałam, ale się wymądrzałam, że ho, aż mi do dzisiaj głupio. Poza tym, pomyślałam sobie – ja, stary sanepidowiec, znawca, prawie ekspert od profilaktyki zdrowia, zapobiegania i prewencji, a tu nagle elektronik będzie mi mówił takie rzeczy??? Na szczęście moja opatrzność czuwa, a ja umiem „TO” usłyszeć i wykorzystać. I to nie był pierwszy raz. Kilka dni później, o poranku, kiedy jeszcze spałam, przyszła do mnie „zbawienna” myśl. I powiedziała do mnie:

„Oni wiedzą COŚ o czym ja nie wiem. Na wszelki wypadek sprawdzę”. I zaczęłam sprawdzać, słuchać, czytać, oglądać, studiować… Zafascynowałam się tematem flawonoidów i tym, co pożytecznego dla organizmu potrafią zrobić. Widząc co „się ponaprawiało” u mojego męża, sławnego polskiego kolarza (ekstremalny sport, wyniszczony organizm), widząc co się naprawiło u mnie i u moich klubowiczów już w 2007 roku, nazwałam flawonoidy „ekipą budowlano-remontową”. Dwa lata później pewne amerykańskie laboratorium otrzymało Nagrodę Nobla za odkrycie, że antyoksydanty są „ekipą naprawczą”. Byłam pod wielkim wrażeniem, absolutnie zakochana w tym temacie, bo przecież flawonoidy to antyoksydanty. Często na moich wykładach można usłyszeć moje od lat powtarzane motto: „Obym się nigdy nie dowiedziała na co mi… flawonoidy pomogły”. Dlatego jestem sobie niezmiernie wdzięczna za to, że podjęłam temat pt. FLAVON. Dzisiaj już wiem, że to była moja najlepsza decyzja biznesowa w życiu. Jestem twórcą myśli, która od wielu lat krąży w naszym klubie i którą od wielu lat powtarzam jak mantrę, że musiałam w życiu COŚ dobrego zrobić, aby było mi dane na ten temat trafić. Jestem tak bardzo wzruszona…

Maciej Maciejewski: Czy to podczas współpracy z firmą FLAVON pojawiły się pierwsze porządne pieniądze z marketingu wielopoziomowego?

Ewa Wawrzyniak: Tak, networku nauczyłam się w Amway, za co jestem niezmiernie wdzięczna, ale prawdziwe pieniądze zaczęłam zarabiać dopiero tutaj, we FLAVONIE. Robię ten biznes od marca 2006 roku czyli już czternaście lat, a od dwunastu lat mam totalna swobodę finansową. To piękne uczucie. Wręcz oszałamiające mnie powodzenie. W marcu 2008 roku osiągnęłam poziom diamenta, w sierpniu 2009 jako pierwsza kobieta w Polsce, Europie i na świecie zdobyłam rangę prezydenta, w marcu 2010 roku – również jako pierwsza kobieta w Polsce, Europie i na świecie wskoczyłam na poziom prezydenta rubinowego. A w marcu bieżącego roku czyli dokładnie 10 lat później osiągnęłam poziom  PODWÓJNEGO RUBINOWEGO PREZYDENTA. I jest to trzeci takie wynik na świecie. Jestem zachwycona, szczęśliwa i absolutnie usatysfakcjonowana. To było moim marzeniem.

Z pozycji finansowej biedy, kiedy musiałam pożyczyć 3 000 zł, żeby wystartować we Flavonie (bo znowu nie miałam z czego żyć) po BMW-u serii 5 z manualną skrzynią biegów, wyprowadzoną na gwiazdkę po dwóch latach współpracy. Kilkanaście miesięcy później, w kwietniu 2010 roku kolejną BMW-uszkę kupiłam już w automacie. Taką samą, czarną, ze ślicznymi, zalotnymi oczkami, z jasną skórą, żeby moja ukochana córeczka mogła do ślubu pojechać przepięknym, nowym, lśniącym samochodem. Następną wyjechałam z salonu w maju 2015 roku. Nazwałam ją „Waniliowym Rumakiem”. Obecna, najnowsza, miesięczna, jest granatowa z napisem na progu „BMW-u Indywidual”. Jest boska. Uwielbiam luksus. Dom wybudowany w 2011 roku jest pełen pięknego, radosnego światła, energii, spełnienia i miłości. Kocham ten dom. kocham każdy centymetr kwadratowy tego mojego prywatnego cudu na Ziemi. Okolony cudownym ogrodem i przepięknym ogrodzeniem, wygląda jak z bajki.

Maciej Maciejewski: Czym dziś jest dla pani network marketing i firma FLAVON? Jakie atrybuty tego alternatywnego systemu do zarabiania pieniędzy ceni pani najbardziej?

Ewa Wawrzyniak: Dla mnie FLAVON to networkowy FENOMEN!!! Jako produkt zaspokaja wymagania współczesnego człowieka. Jego podstawowe potrzeby – zdrowie, witalność, Dobre samopoczucie, dobrą kondycję psychofizyczną, a jako biznes zaspokaja potrzeby elementarne – sukces, spełnienie i satysfakcję. Ogromnym argumentem w tym MLM dla mnie jest fakt, że mam tu jedną gamę produktów z „kompleksową zawartością” substancji naturalnych – witamin, soli mineralnych, flawonoidów oraz wielu innych, niezbędnych dla organizmu substancji odżywczych. Wszystko w konsystencji pulpy, żelu, galaretki, w 100% naturalne, bez konserwantów i polepszaczy, żywych – aktywnych biologicznie z niespotykaną przy innych suplementach bioprzyswajalnością (biodostępnością). Nie muszę ustawiać na stole prezentacyjnym szeregu fiolek z tabletkami bądź innych produktów, tak jak to było w innych networkach. Już mi się nie chce  dźwigać tego wszystkiego, prowadzić pokazy chemii czy kosmetyków, naczyń, filtrów, suplementów. Wszystkiego ogromne ilości. Byłam już tym zmęczona. We FLAVONIE pokazuję potencjalnemu kandydatowi ulotkę, katalog, slajd, po prostu zdjęcie z gamą składników i pytam, które owoce lubi – truskawki, jogódki, wiśnie, czereśnie, maliny, a może mango? Taka osoba często przypomina sobie smaki z dzieciństwa, zapachy lata, barwy natury. Widzę, że ślinka nabiega mu do ust. Zresztą tak jak i mi zawsze (śmiech).

Mamy dwie wersje produktu – warzywną i owocową. W słoiczkach i saszetkach. Te są z olejami roślinnymi, żeby nikomu nie robić krzywdy metalami ciężkimi. Co kto lubi i co kto potrzebuje. Ważna jest przydatność. Funkcjonalność. Genialny, żywy produkt, który jako saszetkę można wrzucić do walizki, torebki, bądź kieszeni i jechać bądź lecieć gdziekolwiek.

Genialny produkt i genialny plan marketingowy. System wynagrodzeń jest unikatowy, a członkostwo ma formę klubu. Żadnej sprzedaży w terenie. Tylko konsumpcja własna. Żadnych zakazów i nakazów, poza tymi związanymi z etyką, prawością i uczciwością. Aż 65% kasy firma wypłaca w strukturę, czyli osobom, które kreują obrót. Bez żadnych warunków sieciowych, aż do 12 głębokości. I to jest ten FENOMEN. W poprzednich networkach moi sponsorzy najczęściej nie mieli ze mnie pożytku, bo odcinałam im dochody np. 21% minus 21% = ZERO. Tutaj to nie ma znaczenia, bo i tak dostaniesz swoje 5% czyli aż 25 zł od każdego zakupionego kartonu i aż do 12 głębokości.. Nawet jak nie masz żadnego poziomu liderskiego, a masz wypracowaną głębokość, to pieniądze otrzymasz. Mistrzostwo świata!!! Do tego kartony gratisowe i systemowe szkolenia motywacyjne – to jest to, co uwielbiam.

Dzięki osiąganym kwalifikacjom wyjeżdżam z firmą na wszystkie wakacyjne szkolenia. To kolejne z moich pięknych, zrealizowanych marzeń. Byłam już 3 razy rejsem luksusowymi statkami po Morzu Śródziemnym i raz po Morzu Karaibskim. Dwa razy byliśmy w luksusowym kurorcie w meksykańskim Cancun, na Gran Canarii, Maderze, w hiszpańskiej Andaluzji (Marbella), Malediwy, Tajlandia (Bangkok, Wyspa Puket), a teraz w marcu 2020 mieliśmy polecieć do Las Vegas i nad Grand Canion, ale ze względu na zamknięcie granic wylot został odwołany. A szykowały się wielkie emocje. Wszędzie pięknie. Wszędzie luksusowo. Wszędzie byliśmy traktowani jak  królowe i królowie. Prezes płaci za wszystko. Fantastycznie.

Maciej Maciejewski: Od czego zależy sukces w danej firmie marketingu sieciowego? Czy każdy podmiot MLM wymaga od człowieka innego systemu pracy i odmiennego wkładu zaangażowania?

Ewa Wawrzyniak: W firmie FLAVON nie pracuję ani więcej, ani inaczej. Doba ma dla mnie nadal 24 godziny. Jestem tak samo entuzjastyczna, nadal tak samo zakochana w tym systemie. Tylko, że teraz wreszcie pieniądze zarabiam. To jest dla mnie ważne. Bardzo ważne. Poczucie stabilizacji finansowej daje mi poczucie BEZPIECZEŃSTWA. Tak niezbędnego dla każdej kobiety. Uwielbiam dochód pasywny, a przecież właśnie tym jest te 5% wypłacane do 12 głębokości. To co postrzegam jako geniusz network marketingu to konsumpcja własna czyli codzienne używanie swojego produktu zwłaszcza, kiedy jest szybko zużywalny, a FLAVON taki właśnie jest. NIC nie sprzedajesz, tylko konsumujesz, polecasz i uczysz tego innych czyli DUPLIKACJA!!!

Teraz mam fantastyczną drużynę – to jest clue networku. Cudownych liderów w tym osobiście sponsorowanego prezydenta rubinowego, prezydenta, kilkunastu diamentów, kilkudziesięciu elitów i jeszcze więcej team leaderów plus i team leaderów. Wszyscy klubowicze to wspaniali ludzie. Dbając o siebie, swoje rodziny i przyjaciół propagują ideę zdrowia i sukcesu dla „każdego” z sercem i z oddaniem. Jestem nimi zachwycona i  nieprawdopodobnie wdzięczna.

Maciej Maciejewski: Czy wróciłaby pani do pracy na etacie?

Ewa Wawrzyniak: Ponieważ  w domu awanturom na temat etatu nie było końca, któregoś wieczoru w listopadzie 1999 roku wzięłam do ręki kartkę A4, podzieliłam ją w poziomie na trzy części i zrobiłam porównanie wszystkich możliwości zarabiania pieniędzy. Etat, biznes tradycyjny i biznes MLM. Pokazałam to mężowi. Załamał się bo wygrał MLM. Żadna z możliwości nie dawała takich szans w tak krótkim czasie i przy tak niskich nakładach czasu i pieniędzy. Trzeba było tylko zaangażować się na maksimum!!! Czyli włożyć pracę. I ja to zrobiłam!!! Zaangażowałam się. Zapłaciłam pełną cenę za sukces. Nie targowałam się, że to zrobię, a tego robić nie będę, bo niewygodnie, bo nie lubię. Wszędzie trzeba pracować, żeby były efekty. Tutaj też, ale w MLM przynajmniej pracuje dla siebie. To biznes przez duże „B”. Tutaj jestem prezesem. Tak to czuję.

Jaka jest różnica między etatem, biznesem tradycyjny a marketingiem sieciowym? KOLOSALNA. Tutaj jestem WOLNYM CZŁOWIEKIEM. Zależnym tylko od siebie. Pracuję tyle ile chcę, tam gdzie chcę i z kim chcę. Z naciskiem na słowo „pracuję” bo to jest podstawą. Sama narzucam sobie dyscyplinę pracy. Im więcej prezentacji zrobię dziennie tym lepiej.  W trakcie uczenia się „nowego zawodu” staje się profesjonalistką, profesorem.

W trakcie nauki już zarabiam pieniądze. Żadnego ryzyka finansowego, a zatem żadnego bankructwa. To w obecnej chwili, przy szalejącej pandemii koronawirusa, nabiera szczególnej wartości. Jest niesamowicie atrakcyjne. Genialne!!!

Zyski w biznesach zawsze wynikają z obrotu. Tutaj obrotem jest konsumpcja własna. Fenomenalne!!!  Robisz obrót, ale nie potrzebujesz sklepu, powierzchni magazynowej, sprzedawców, biur, ochrony itp. itd. Nie poootrzeeeebujeeesz!!! To wszystko zabezpiecza firma MLM, z którą współpracujesz. To ona troszczy się o całą logistykę, pracowników, zaplecze, certyfikaty, atesty, nagrody. Dla mnie MLM jest najlepszym biznesem na świecie, ponieważ ma cechy biznesu idealnego. Jest biznesem dla każdego. Bez względu na wiek, wykształcenie, wygląd, płeć, status finansowy czy społeczny. Nieważny jest kolor skóry, wyznanie czy opcja polityczna. I co jest piękne – nie ważne są koneksje i układy. Tutaj liczy się wyłącznie człowiek. Jego ambicja i chęć POSIADANIA przy jednoczesnym pomaganiu drugiej osobie. Taki ekonomiczny system wzajemnie pomocy. Piękna, humanitarna idea. Dla mnie nie jest ważne skąd przychodzisz. Dla mnie ważne jest tylko to, dokąd ZMIERZASZ. Na co dzień ja tylko pokazuję komuś plan biznesu i patrząc mu w oczy mówię – „CHODŹ, POMOGĘ CI”. Uwielbiam widzieć w oczach rozmówców iskierkę nadziei, że ONI TEŻ MOGĄ! Zmienić coś w życiu. Przecież ktoś kiedyś to samo zrobił dla mnie. DZIĘKUJĘ!!! To takie wzruszające i takie piękne. To daje mi ogromną satysfakcję i poczucie szczęścia.

Maciej Maciejewski: Jakie cechy charakteru pomogą osiągnąć w tym systemie sukces? Jakim trzeba być człowiekiem?

Ewa Wawrzyniak: Ten biznes jest wielkim wyzwaniem! Uczy pokory, odpowiedzialności, wytrwałości, konsekwencji, pokonywania lęków, oddania, cierpliwości, wyrozumiałości, tolerancji, miłości i poczucia wdzięczności. Uczy człowieczeństwa! Przywraca nadzieję i daje wiarę, że ja też mogę sięgnąć po „niemożliwe” jeśli tylko będę chciała. Jeśli tylko każdą cząsteczką mojej duszy będę pragnąć sięgnąć po swoje marzenia. To musi być silne, palące pragnienie!!! MUSISZ tego pożądać!!! Z determinacją tak silną, że albo to zrobisz, albo umrzesz.

Na drodze do sukcesu będziesz ciągle walczył. Walczył ze sobą, ze swoimi słabościami, a najbardziej z ego. Będziesz MUSIAŁ się zmienić i to będzie najbardziej bolało i zajmie Ci najwięcej czasu. Ale warto. Bo nagroda jest wspaniała. Swoboda finansowa daje ogroooomne możliwości. Daje upragniony styl życia. Tu pięknie wkomponowuje się uwielbiana przeze mnie krótka definicja ambicji – „chcę więcej”. Czy było łatwo? Absolutnie nie. Czy było warto? Absolutnie TAK!!!

Maciej Maciejewski: Czy w network marketingu istnieje coś takiego, jak zjawisko szczególnej troski o człowieka? Mówi się, że to biznes niezwykle humanitarny. Czy to prawda? 

Ewa Wawrzyniak: Jedną z atrakcji w MLM jest poznawanie LUDZI. Wspaniałych, cudownych, tak różnych… Tak się jakoś składa, że jest we mnie ogromna wiara w ludzi. W ich potencjał i w ich możliwości. Widzę w nich więcej niż oni sami dostrzegają w sobie. Widzę w nich orły i sokoły. Uwielbiam patrzeć jak wzrastają, jak idą do przodu pomimo przeciwności i  zawirowań, które przecież po to są, żeby je pokonywać. A ludzie są wszędzie wokół nas, tylko trzeba chcieć wyciągnąć dłoń i dać im szansę, nadzieję… Obdarzyć wiarą i zaufaniem. Otoczyć troską. Zobaczyć w nich LIDERÓW, którymi mogą się stać. Kiedyś. Może za parę lat. W ciągu 29 lat pracy wielu liderów wyszło spod „moich skrzydeł”. Jestem tym faktem zachwycona. Mam w sobie dar, taką umiejętność znajdywania w ludziach tego, co w nich najlepsze. Kiedyś wielki lider MLM powiedział, że mam rękę do ludzi. Coś w tym jest.

Maciej Maciejewski: No to nie ma pani problemów z rekrutacją…

Ewa Wawrzyniak: Poznaję ludzi wszędzie. To jedno z moich ulubionych zajęć. Można powiedzieć, że ich studiuję. Z wytrwałością wyszukuję przyszłych liderów. Przecież nikt na czole nie ma napisane „będę liderem”.  Po prostu wkładam pracę, a po latach okazuje się, że… ta dam… jest SUPER LIDER!

Opowiem o jednej z ciekawszych historii. W lutym 2012 roku poleciałam z mężem i z grupą flavonowych liderów do Londynu. Bez znajomości języka, bez jakiegokolwiek kontaktu w Londynie, ale z gorącym pragnieniem zbudowania grupy w Zjednoczonym Królestwie. Tak prawdę mówiąc, ja nie leciałam, ja tam frunęłam. To było moim marzeniem od wielu lat. Nocowaliśmy w hotelu na Wembley, a rano poszliśmy kupić coś na śniadanie, bo ich jedzenie do niczego się nie nadawało. Poirytowana zachowaniem mojego męża wybierającego pieczywo w markecie zapytałam przechodzącego mężczyznę (Polaka) czy jest tutaj jakiś polski sklep, żeby można kupić coś do zjedzenia. Odpowiedział i był tak miły, że nawet zaprowadził nas do tego sklepu. Kolejnego dnia wyjechał do Hiszpanii i już nigdy go nie widziałam. Dzisiaj, kiedy o tym myślę, uśmiech pojawia się na mojej twarzy. Pamiętam każdy szczegół. Jestem szczęśliwa! Sklep nazywał się „ Stokrotka”. Stali za ladą. Cudowna, piękna para. Cudowne małżeństwo. Wprost stworzeni do mojego biznesu MLM. Rozpoczęłam rozmowę, a mąż wybierał pieczywo. Ileż razy później wspominaliśmy ten zabawny moment. Oczywiście umówiłam się z nimi tego wieczoru na rozmowę do hotelu. Oczywiście przyszli. Oczywiście od razu wpisali się do klubu. Oczywiście od 5 lat są diamentami i aspirują na prezydenta. Oczywiście to państwo Drewieccy. I oczywiście to nasi serdeczni przyjaciele!

Maciej Maciejewski: Jakie ma pani jeszcze plany?

Ewa Wawrzyniak: Plany na przyszłość? Mam wizję. Moim marzeniem od lat jest, żeby FLAVON trafił do każdego domu na świecie. Żeby na każdym rogu dużej ulicy stała maszyna, taki dystrybutor wydający saszetki dla klubowiczów (śmiech). Dostępność produktu zwielokrotni obroty. Obroty zwielokrotnią zyski. Duże zyski zwielokrotnią ilość LIDERÓW!!! Ogromna ilość LIDERÓW wprowadzi ogromną ilość nowych klubowiczów, klientów i mamy… ta dam… OGROMNY SUKCES!!! A FLAVON będzie największą firmą dystrybuującą „aktywną biologicznie żywność funkcjonalną” na świecie.

Jestem zachwycona, że mam piękny, prosty, wspaniały biznes, który rozpala ludzkie serca i umysły oraz daje gwarancje ambitnym ludziom na ich lepsze, spełnione życie.

Moja dusza i serce są przepełnione prawdziwą pasją i podziwem dla systemu MLM. Wdzięcznością dla Firmy FLAVON i miłością do ludzi, którzy pragną coś zmienić w swoim życiu. Wiem, bo sprawdziłam, że kiedy podejmiesz decyzję, że osiągniesz w MLM sukces, Bóg poruszy niebo i Ziemię byleby tylko Cię wesprzeć. Spotkasz właściwych ludzi, sytuacje i zdarzenia ułożą się tak, jakbyś sobie tego życzył. A wtedy wszelkie przeszkody znikają. Zewsząd otoczą Cię cuda. Po prostu… Tak to działa! Pozdrawiam bardzo serdecznie wszystkich Czytelników Network Magazynu. Wszystkim zyczę zdrowia, pomyślności, szczęścia i miłości. Miłości ponad wszelkie rozumienie.

Maciej Maciejewski: Dziękuję za rozmowę.

Mogą Cię również zainteresować