Jakub Ponikarczyk pisał teraz maturę. Jest więc przykładem bardzo młodego przedsiębiorcy i zarazem dowodem na to, że w marketingu sieciowym mogą z powodzeniem budować swój biznes osoby, które nie posiadają większego doświadczenia zawodowego. Urodził się w 1992 roku w Białymstoku jako dziecko dwojga nauczycieli wychowania fizycznego. Tuż po jego narodzinach ojciec Jakuba stwierdził, że w tym zawodzie rodzina nie będzie mogła pozwolić sobie na przyzwoity standard życia…
Jakub Ponikarczyk
I zajął się handlem. Najpierw sprowadzał ze wschodu odzież i sprzedawał ją na rynku, a podczas wakacjach dorabiał zbierając ogórki w Niemczech. Z biegiem czasu zatrudnił się jako przedstawiciel handlowy. „Wiem, że to brzmi jak biografia mojego ojca, ale mówię o tym, gdyż miało to na mnie bardzo duży wpływ” – zaczął nasz wywiad.
MM: Dzieciństwo, obserwowanie ojca, sposób wychowania… Czy te aspekty miały wpływ na pana obecne zaangażowanie w biznes?
JP: We wczesnym dzieciństwie opiekowała się mną mama. Dzięki jej trudzie włożonym w wychowywanie mnie i pokazywanie świata, bardzo szybko się rozwijałem. Pełnymi zdaniami zacząłem mówić mając 14 miesięcy, a jak wspomina mama, moim ulubionym zajęciem było rozmyślanie. W przedszkolu nawiązałem pierwsze przyjaźnie i romanse. Byłem osobą towarzyską, miałem znaczącą pozycję w przedszkolnej bandzie. Jako, że moja ciocia i wujek są trenerami tańca towarzyskiego, od pierwszych lat mojego życia jeździłem z nimi na obozy treningowe. Naturalną rzeczą było więc, że rozpoczynając szkołę podstawową zacząłem uczyć się tańca. Trenowałem też pływanie i w klasie trzeciej dostałem powołanie do szkoły sportowej. Czyli od najmłodszych lat uczyłem się „rywalizacji”. Szkoła sportowa ukształtowała mój charakter i moje ciało. Dziś, mimo tego, że przez brak treningów nazbierałem sporo sadełka, mogę cieszyć się dobrą budową ciała. Treningi wymagały ode mnie wielu wyrzeczeń. Uprawiając równolegle taniec i pływanie miałem bardzo mało czasu dla siebie, a to z kolei nauczyło mnie koncentracji na rzeczy priorytetowe i uważania na lekcjach. Kończąc podstawówkę zafascynowałem się muzyką. Przyszedł czas ukończenia gimnazjum. Stanąłem przed wyborem szkoły i profilu klasy. Mimo muzycznych pasji nie wierzyłem, że mogę zarabiać na życie muzyką. Miałem dwie wizje. Chciałem robić biznes albo zostać polonistą, z naciskiem na drugą opcję. Co prawda handlowałem sporo na Allegro, ściągałem nowe towary, ale bardziej interesowała mnie poezja i literatura oraz przekazywanie wiedzy innym. Wybrałem klasę humanistyczną. Od wieku 15 lat każde wakacje spędzałem na budowie. Bardzo chciałem zarabiać własne pieniądze. Obserwowałem, jak wygląda ten rynek i uznałem, że lepiej będzie, gdy zajmę się „czymś konkretnym”. Pod koniec wakacji, po pierwszej klasie liceum zdecydowałem, że zmienię profil z humanistycznego na politechniczny. W ciągu miesiąca nauczyłem się rocznego materiału matematyki i fizyki na poziomie rozszerzonym. Mniej więcej raz w ciągu miesiąca do mojego ojca przyjeżdżał tir z towarem, a ja zawsze zbierałem ekipę do rozładunku. W ten sposób dorabiałem sobie w trakcie szkoły. Na jednym z takich rozładunków kolega opowiedział mi o człowieku o rok starszym ode mnie, który zarabia sumy w granicach 2 tys. zł i ma własną księgową. Wspomniał coś o MLM. Przekazałem te informacje ojcu, a on powiedział, że to dla mnie szansa, bo za bardzo małą kasę mogę się wiele nauczyć i tak naprawdę nie mam nic do stracenia. Od tej pory czekałem tylko na starter. Przygodę z MLM zacząłem w czerwcu 2010 r. a firma, z którą podpisałem umowę to FM GROUP.
MM: Jak wspomina pan swój start w MLM?
JP: Początki były bardzo trudne, gdyż dla mnie była to pierwsza styczność z pracą, która polega na proponowaniu czegokolwiek. Nie umiałem dobrze prezentacji, a patrząc na nią z perspektywy czasu – była kiepska sama w sobie. Jednak nie poddałem się. Przez 2 miesiące robiłem po 8 spotkań dziennie. MLM był dla mnie wyzwaniem także pod względem strony towarzyskiej. Dużo moich znajomych zaczęło na mnie patrzeć zupełnie inaczej. Myśleli, że porwały mnie pieniądze. Nie potrafili mnie słuchać. Nie wierzyli, że chcę popracować już teraz na swoją przyszłość. Oni dalej spędzali swoje wakacje na budowach. Ja natomiast robiłem spotkania. Sytuację podkręcił koniec lipca. Wtedy padło pytanie: „No to Kuba, ile Ty w końcu zarobiłeś?” A było to wtedy 51,17 zł. Nie liczyłem oczywiście pieniędzy zarobionych z odsprzedaży produktów. Współpracownicy opowiadali mi o swoich wynagrodzeniach rzędu 2000 zł. ale to był dopiero drugi miesiąc mojej pracy, którą zaczynałem bez żadnych informacji na ten temat.
Sierpień wyglądał już znacznie lepiej. Uznałem, że jeżeli chcę osiągnąć sukces muszę nauczyć się sprzedawać. W nocy czytałem książkę „Psychologia Sprzedaży”, robiłem notatki pod szkolenia dla grupy (której jeszcze nie było), a rano wychodziłem w miasto i ćwiczyłem to, czego nauczyłem się w nocy. Czułem się wtedy jak dziecko, które wie, że za chwilę ma dostać lanie. Jednak wchodziłem do każdego urzędu, sklepu i banku, żeby zaproponować perfumy. Wiele mnie to nauczyło. W sierpniu zarobiłem 117,24 zł prowizji z grupy. Znajomi jednak nadal się śmiali, że oni to zarabiają prawie dwa tysiące. Jednak przyszedł wrzesień i wtedy to ja zapytałem ich, ile zarobili… Zaczęła się szkoła, więc nie mogli chodzić do pracy. Ja za to na swoje konto dostałem 1034 zł. To odmieniło wszystko. Dzięki mojemu zacięciu w ciągu 4 miesięcy doszedłem do poziomu 15% w planie marketingowym firmy. Przez pierwsze dwa miesiące nie miałem żadnego wsparcia, ale potem złapałem kontakt z moimi upline’ami i człowiekiem z równoległej grupy.
MLM stał się dla mnie idealną alternatywą. Nie przysłonił mi zupełnie planów dotyczących studiów, ale dawał poczucie, że nie tylko od tego wyboru będzie zależało moje życie, bo liczy się to, co robię, a nie jaki mam papierek.
Teraz, gdy rozmawiamy, jestem 2 dni przed maturą. Gdy ją tylko skończę, będę pracował w MLM na pełnych obrotach. Już nie mogę się tego doczekać. Marzę o tym, żeby móc mieszkać samemu, mieć czas na swoje pasje i móc od czasu do czasu pozwolić sobie na wolny poniedziałek i dla przykładu skoczyć na ryby. Z muzyką też wiele się zmieniło. Teraz jestem menadżerem studia nagrań Garage 55 oraz wokalistą.
MM: A co zdecydowało, że nie poszedł pan w ślady ojca i nie zainicjował np. jakiegoś sklepu czy hurtowni w biznesie tradycyjnym?
JP: Przede wszystkim ograniczenie myślenia wyniesione m.in. ze szkoły. Zdawałem sobie sprawę z tego, że jeszcze nie mam wiedzy i umiejętności, które pozwoliłyby mi ogarnąć wszystko to, co jest związane z posiadaniem firmy. Poza tym nie wiedziałem, co dokładnie miałbym robić. Na Allegro handlowałem wszystkim na zasadzie polowania na okazje i sprzedawania po regularnej cenie, więc trudno było mi skupić się na jednym, bo to bardzo ograniczało pole do poszukiwań. Wybrałem MLM dlatego, bo dla osoby w moim wieku nie było lepszej opcji na zarabianie w trakcie roku szkolnego. Dodatkowo mogłem mieć namiastkę własnej firmy inwestując jedynie w zakup startera. Potem po prostu pokochałem tą pracę.
MM: Jakie rzeczy w MLM ceni sobie pan najbardziej, a co pana w tym systemie wkurza?
JP: To bardzo przyjemne zajęcie. Uwielbiam pracę z ludźmi, lubię im pomagać. Moja praca polega na spotkaniach i popijaniu kawy czy piwa. To bardzo ludzkie. Rozmawiam, słucham i weryfikuję czy mogę danej osobie pomóc osiągnąć to, czego ona oczekuje. To ja decyduję z kim chcę pracować. Daje mi to dużą swobodę i komfort pracy. Prowadzę też cotygodniowe warsztaty i różne szkolenia, ale to ja wybieram dni w które pracuję, a kiedy mogę załatwiać swoje prywatne sprawy. Przy tym wszystkim zarabiam pieniądze, o których marzy większość moich rówieśników, a dochód rośnie z każdym miesiącem. W MLM liczy się to, co rzeczywiście wykonaliśmy, pieniądze nie biorą się z nieba. To bardzo uczciwe, bo nie liczy się to, kim byłeś wcześniej, tylko to, co robisz w tym momencie. Wszystkie papiery nie mają tutaj znaczenia. To bardzo dobre rozwiązanie dla młodych ludzi, którzy jeszcze nie zdążyli ukończyć żadnej uczelni.
Co mnie denerwuje? Najbardziej to, że często ludzie już na początku spotkania mają negatywne nastawienie do MLM. Takie osoby najczęściej miały do czynienia z kimś, kto z własnego zaniedbania nie osiągnął tutaj sukcesu i za swoją porażkę obwinia system lub firmę. Mogły też spotkać kogoś, kto po prostu nie był kompetentny. Przez takie sytuacje często muszę wykonywać podwójną pracę. Aby to zmienić, każdy sponsor powinien wykazać się wielką cierpliwością i skrupulatnie pokazywać jak należy pracować. Oczywiście pod warunkiem, że sam potrafi to robić i ma pewne doświadczenie oparte na praktyce, a nie tylko na teoretycznych informacjach.
MM: A kiedy nic się nie chce, to w jaki sposób się pan motywuje do działania?
JP: Na szczęście nie zdarza mi się to często. Wiem, co chcę osiągnąć. Czasem wystarczy spojrzeć na tablicę korkową, gdzie zapisane mam swoje marzenia, które chcę zrealizować. Jednym z nich jest bycie niezależnym od rodziców, życie na własną rękę. Na szczęście nie wynika to ze złego kontaktu z nimi. Są wspaniali i bardzo ich kocham, ale nie chcę siedzieć w domu przez bliżej nieokreślony czas. Dlatego ostatnio motywują mnie reklamy telewizyjne z Jackiem Braciakiem, który robi wszystko, żeby zostać w rodzinnym domu. Postać, którą wykreował na potrzeby kampanii reklamowej kredytów hipotecznych jest bardzo przerysowanym obrazem osoby zachowującej się dokładnie odwrotnie niż ja sam chciałbym postępować.
MM: Czy używa pan do pracy internetu?
JP: Zdecydowanie tak. Gdyby nie internet to moja przygoda z MLM już dawno by się skończyła. Na początku służył mi jako główne źródło wiedzy. Dziś używam go do przekazywania informacji mojej grupie. Wysyłam niezbędne materiały, które tworzę ze swoimi współpracownikami, przekazuję informacje o szkoleniach, pokazuję filmiki, które warto poznać oraz polecam strony, które trzeba odwiedzać. Mamy też białostocką grupę na Facebooku, gdzie ludzie umawiają się na wspólne składanie zamówień. Właśnie zaczynam wakacje i chcę je wykorzystać m.in. na budowę strony dla mojej grupy. Zamierzam też stworzyć serię szkoleń, które będę prowadził online. Codziennie poznaję nowe możliwości, jakie daje internet.
Tekst pochodzi z najnowszego, drukowanego wydania „Network Magazynu” nr 27/2011.