źródło: www.sxc.hu
Czy czasem kobiety nie są same sobie winne tej sytuacji? Choć zdarzają się sytuacje trudne i ciąże zagrożone, to wiele kobiet jest w stanie pracować praktycznie do samego rozwiązania. To, że mogą, wcale nie znaczy, że chcą. Lekarze w Polsce bez zbędnych problemów wystawiają L4 „na ciążę”. Wystarczy, że kobieta zaznaczy, że musi siedzieć 8 godzin lub atmosfera w jej miejscu pracy jest niezwykle stresująca. Ze wszystkich krajów Europy, to właśnie u nas wydaje się najwięcej zwolnień z pracy w trakcie ciąży.
Poprzez takie zachowanie przyszłych matek u pracodawców może budować się obraz takiej kobiety, jako pracownika niestabilnego. Zajście w ciążę może pozbawić firmę wsparcia ze strony pracownika na długi czas, nawet do półtora roku. Po powrocie do pracy, pracodawca w dalszym ciągu traci. Młodej matce przysługuje bowiem dodatkowa, płatna przerwa na karmienie, a przy pełnym etacie jest to godzina. Nie ma też jasnych przepisów, kiedy przerwa przestaje obowiązywać. W skali pół roku, pracodawca płaci więc z własnej kieszeni dodatkowo za 16 pełnych dniówek.
Nasze socjalne państwo daje też pracownicy na urlopie macierzyńskim prawo do urlopu wypoczynkowego. Więc pracodawca płaci za urlop pracownika, do którego prawa zyskuje on i tak nie pracując. W czasie nieobecności młodej mamy w pracy albo ktoś inny musi przejąć obowiązki pracowniczki albo trzeba szukać pracownika na zastępstwo, a zdecydowanie trudniej takiego znaleźć niż w przypadku pracownika na stałe. Jak dodamy do tego koszty rekrutacji oraz przyuczenia nowej osoby na stanowisko, to kalkulacja szybko wykaże, że bardziej opłacalnym było zatrudnienie od razu mężczyzny. Szkoda, że kobiety zachodząc w ciążę i udając się od razu na L4 nie dostrzegają tego, że tym samym zamykają innym kobietom drogę do tego, by były traktowane na rynku pracy na równi z innymi.