W skali tygodnia wszystkie indeksy GPW wzrosły w podobnej skali od 2,2% WIG20 do 2,5% w przypadku mWIG40 oraz sWIG80. Tym samym nasz parkiet nie wyróżnił się ani pozytywnie, ani też negatywnie na tle rynków bazowych. Mocniej zachowywały się natomiast inne rynki naszego regionu. Wzrosty w Pradze i Budapeszcie wyniosły odpowiednio 3,6% oraz 4,6%. Jeśli chodzi o Warszawę, to tygodniowy wzrost zapewniła już pierwsza noworoczna sesja, w trakcie której WIG20 zyskał na wartości 2,3%. W kolejnych dniach byki trochę na siłę próbowały zmierzyć się z okrągłym poziomem 2500 pkt., ale bez powodzenia.
Jacek Rzeźniczek
Jak zawsze początek roku traktowany jest przez wielu inwestorów jako wskazówka na cały rok. Tradycyjnie zatem w licznych komentarzach zastanawiano się czy będzie efekt stycznia i czy początkowe wzrosty nie przekształcą się następnie w korektę, która mogłaby doprowadzić do radykalnej zmiany nastroju. Pod szczególną obserwacją był zatem amerykański dolar, który po wyraźnym umocnieniu w grudniu kontynuował lekką korektę. To wyraźnie pomagało zwyżkom cen na rynku surowcowym. Nastrój na rynkach akcji był więc również pozytywny, a emocji dostarczało oczekiwanie na kluczowy w ubiegłym tygodniu miesięczny raport z amerykańskiego rynku pracy.
Nadzieje na pozytywne dane z rynku pracy rzeczywiście byłe spore. Wprawdzie oficjalne prognozy mówiły o niewielkim 20 tys. ubytku miejsc pracy, ale po cichu liczono, że dane będą do tego stopnia dobre, iż pokażą nawet niewielki wzrost liczby miejsc pracy w grudniu. Pod takie dane rynki grały przez cały tydzień, szczególnie podczas ostatniej sesji. Oficjalny raport okazał się jednak znacznie słabszy. Zamiast 20 tys. z amerykańskiej gospodarki ubyło 85 tys. miejsc pracy. Wprawdzie po korekcie danych za poprzedni miesiąc okazało się, że w listopadzie po raz pierwszy od wielu miesięcy zanotowano minimalny wzrost.
Ten fakt został jednak przyćmiony najnowszym raportem, który wskazuje, iż oczekiwany przełom na rynku pracy wciąż pozostaje jeszcze melodią przyszłości. Po takim słabym raporcie reakcja rynków była oczywiście dość gwałtowna, ale jak to często bywa krótkotrwała i przesadzona. Rynek amerykański w ogóle nie przejął się słabym odczytem, w Europie zaś sesje zakończył na poziomach sprzed publikacji danych.
W drugą dekadę stycznia wchodzimy więc w dobrych nastrojach. Obecnie uwaga inwestorów przenosić się już będzie w kierunku amerykańskich spółek, bowiem rozpoczyna się sezon publikacji raportów kwartalnych. W poprzednich kwartałach był to okres, w którym triumfowały byki. Spółki nie miały bowiem większego problemu z pokazywaniem wyników powyżej od nisko ustawionych prognoz. Jest wielce prawdopodobne, że tym razem będzie podobnie. Jeśli więc nic nadzwyczajnego się nie wydarzy, to popyt dalej będzie miał szansę dominować na warszawskim parkiecie, chociaż liczenie na duże wzrosty obarczone jest sporym ryzykiem.
Autor komentarza giełdowego jest głównym analitykiem w Secus Asset Management SA.