Zawód sprzedawca – Sprzedawało się… sprzedaje się (jeszcze)… (czy) będzie się sprzedawać?

przez Leszek Sergiel

To, co jest tematem niniejszego artykułu, to przemijanie i zmiana gruntu uprawiania sprzedawania, bowiem kwestie językowe pozostawiam fachowcom z tej dziedziny, a sam jako fachowiec zajmę się tym, na czym znam się lepiej niż na języku, mianowicie na praktyce handlu.

Na pocieszenie wszystkim tym, którzy mają wątpliwości czy dadzą radę sprzedawać profesjonalnie, pozostaje tylko jeden fakt: sztuki sprzedawania można się nauczyć.

SPRZEDAWAŁO SIĘ… i rzeczywiście kiedyś tak było, lecz niestety przeminęło. Najczęściej takie stwierdzenie pada w sytuacji wspomnień początku lat dziewięćdziesiątych i to z dużą dozą westchnienia tęsknoty. Tak było. W ogromnym uproszczeniu można dzisiaj powiedzieć, że wystarczyło mieć tylko towar, zorganizować miejsce (od łóżka polowego po przejęty po
GS lokalik) i właściwie samo „się sprzedawało”. Szczęściem było sprzedawać towary reklamowane w telewizji – szły jak woda. Oczywiście ogromnym „wzmocnieniem” była uprzejmość osób obsługujących wyrażana słowami: „w czym mogę pomóc?” ochota niesienia przez nich pomocy klientom (w odróżnieniu od kabaretowego „czego?” z epoki socjalistycznej). Obroty generowało się łatwiej, szybciej i bez pomocy kredytów kupieckich u dostawców. Dlaczego tak było? Powodów można przytoczyć wiele: głód „nowego”, warunki makroekonomiczne, mniejsze bezrobocie, czy w końcu większy entuzjazm życiowy społeczeństwa.

Potrzymaj pan „foliówkę”

Przewagę zdobywało się ładniejszym lokalem, transportem „gratis”, nowym pomysłem (skąd je brać?). Dodatkowo pomagały – co dopiero można stwierdzić z perspektywy czasu – takie czynniki, jak niższy poziom edukacji handlowej wśród klientów, mniejsze wymagania, mniejsze wyrafinowanie klientów, czy wreszcie, mniej „odstająca” w górę konkurencja. Większość zaczynała jednakowo. Nie wszystkim wszakże wiedzie się jednakowo dzisiaj. Przyczyny różnic, jak się im głębiej przyjrzeć, bardziej leżą w obszarach, o których piszę w tym artykule, niż w kwestiach kapitałowych.

Dzisiaj na pytanie: „w czym mogę pomóc?” lub „czym mogę służyć?” w odpowiedzi często handlowcy słyszą: „potrzymaj pan foliówkę”, ja się porozglądam lub „pożycz pani stówkę”. Czy to świadczy tylko o wzroście poczucia humoru klientów? Pewnie w jakimś minimalnym procencie tak, ale jako praktyk spotykający rocznie setki handlowców z różnych branż i z osobistej sprzedaży, mogę powiedzieć, że właściwy powód tych symbolicznych zachowań leży w ogromnym postępie, który poczyniliśmy jako społeczeństwo w roli klienta. Znacznie wzrósł poziom naszej świadomości związanej z rolą, jaką odgrywamy w funkcji kupującego. Doskonale wiemy, że to my, jako klienci, płacimy pensję. Na „nieszczęście” nas, handlowców, nasi klienci też to wiedzą. A skoro to oni nam płacą, to znacznie więcej wymagają. W firmach, w których kadra wie chociaż tyle, jeszcze się SPRZEDAJE. W innych powoli przestaje się sprzedawać. Przestaje się sprzedawać, bo i „kończą” się powoli świeże rozwiązania dla klientów. Wszystko jest, było lub za chwilę będzie kopią rozwiązań konkurencji.

Mogą Cię również zainteresować