Jak śpiewa Czesław, przychodzi czas, że trzeba „zmienić obudowę i wstawić części nowe”. Tako i ja, 17 lipca br. wymieniłem sobie staw biodrowy na endoprotezę. Życzliwe proroctwa kombatantów tej przyjemności, jakich wysłuchałem przed operacją, optymizmem nie napawały – moja przyszłość rysowała się groźnie. A to ktoś, spod profesorskiej ręki, musiał operację powtarzać; ktoś inny – po 6-ciu miesiącach jeszcze o kulach, itd., itp. Lecz jakoś spłynęło to po mnie, jak gówno po kaczce – byłem optymistyczny, spokojny i ufny. Zarówno w lekarzy i ich kompetencje (choć bez wspomagania, tylko w ramach NFZ), jak i moją wolę szybkiego, bez uszczerbków, powrotu do pełnej sprawności.
Czy to zabieg poważny? Rzecz gustu. Po zastrzyku w kręgosłup straciłem czucie tylko od pasa w dół, więc w pełni przytomny przysłuchiwałem się spokojnym rozmowom lekarzy, przeraźliwemu wyciu piły odcinającej mi kość udową i waleniu młotkiem przy dłutowaniu miednicy, kiedy to musiałem mocno się trzymać specjalnych uchwytów. Mogłem też, po imprezie, podziwiać fartuch chirurga, od stóp do głów zbryzgany krwią i szczątkami kostnymi – porządna, rzeźnicka robota. Mój znajomy, chłop jak tur, gdy mu o tym opowiadałem wyznał, że kiedy usuwano mu czyrak i lekarz poprosił pielęgniarkę o „łyżeczkę”, to zemdlał…
Po 10-ciu dniach od operacji zacząłem codzienne, 2-kilometrowe spacery o kulach, plus godzinny „rowerek” na basenie. Po 6-ciu tygodniach kule odrzuciłem, a po dalszych dwu wsiadłem na rower, by dzień w dzień kręcić standardowe rundki po 27 km. W 2,5 miesiąca od operacji byłem w pełni sprawny. Jak nowy. Wcześniej nie zdawałem sobie sprawy, lecz TERAZ do mnie dotarło: ja WIEDZIAŁEM, że wszystko pójdzie OK. Bo tak naregulowałem swój mózg. TERAZ, czyli na 3-dniowym seminarium wg programu i przez ludzi Harva Ekera pt. „Umysł milionera – kurs intensywny”, w Warszawie, od piątku 22 listopada.
Impreza dla 2 500 uczestników odbyła się, jak ponad miesiąc wcześniej Kongres NAC, w przestronnej hali konferencyjno-wystawienniczej MT Polska, w Wawrze. Organizatorem pozostaje firma Milewski & Partnerzy, mająca – w zakresie wielkich eventów szkoleniowych – wizję, kontakty i logistykę. To ich kolejna impreza tego formatu i poziomu, a dalsze w planach, na 2 lata do przodu. Wiedzą, czego polskiemu biznesowi, szczególnie branży sprzedaży bezpośredniej i marketingu sieciowego (DS/MLM) trzeba i przybliżają nam to w profesjonalny sposób. Są nowatorami, otwierającymi polski rynek dla światowych wydarzeń szkoleniowych największego kalibru.
Przekrój publiki i męcząca uroda kobiet podobne jak na NAC, choć atmosfera i stroje bardziej robocze. Okazało się, że wśród uczestników znaleźli się goście z kilkunastu krajów, nie tylko Europy, lecz i Azji – Armenii i Kazachstanu. Był też Mirek Gastoł – chłop po kilkunastu (!) operacjach ortopedycznych nogi, dotąd nie zagojonej, a uszkodzonej 7 lat temu przez auto, które wtargnęło na chodnik. Na seminarium przybył o kulach, inspirowany i wspierany przez Małżonkę Iwonę, dzielną kobietę.
Tę relację dedykuję Wam obojgu, kochani – bardzo Was podziwiam! Trzymam za Was kciuki – skoro byliście na Ekerze, to Wasza prosta coraz bliżej.
Determinacja i zaangażowanie uczestników, w większości z DS/MLM, w połączeniu z wzajemnym otwarciem i życzliwością, zbudowały aurę, w której każdy, otoczony przyjaciółmi, czuł się jasno i lekko, gotów pracować z zapałem. Pracować z „Trzema Muszkieterami”, którzy zwalali nas z nóg tempem zajęć i wulkaniczną energią, z jaką je prowadzili w 10-cio stopniowej skali niezmiennie na 10. Egzekwując i od nas podobny poziom zaangażowania, czym nas doprowadzali, po kilkunastu codziennych godzinach zajęć, na skraj przytomności. Ale i potwierdzając pożytki, jakie stamtąd wynieśliśmy.
Energizerem w ekipie był Holender Arni czyli Arnold; z racji wzrostu Arnoldzik. Poza sceną nieśmiało, dyskretnie się uśmiechający – na scenie przeistaczał się w bestię. Każdy dzień zaczynał, przy ogłuszającym łomocie disco, od zaproszenia na scenę tych, co właśnie mają urodziny albo rocznicę ślubu, by ich uczcić. Obawiając się rozjechania, w swoje urodziny 22 listopada przezornie ukryłem się w tłumie. Po przerwach Arni wciągał na scenę spośród nas dyskotekowe lwice i giętkodupkich facetów, by wspólnie znów salę rozruszać.
Od drugiego dnia Arni odbierał też od sali ślubowanie obietnic, które każdy dał sobie wcześniej, połączone ze zbiorowym machaniem kolorowymi kartkami z wydrukiem tychże obietnic „nowej wiary”. Darł się przy tym jak opętany, z wyraźnym zamiarem zbiorowego orgazmu. No, taka amerykańska kultura, jak się okazuje – coraz bardziej nam bliska. Albo śmieszna, zdaniem przedstawicieli jednego z banków, czatujących na tych, co ulegli czarowi marketingu szkoleń (i upustów) Ekera, więc chcieliby je kupić na raty. Cóż – tak mają bankowcy, spętani korporacyjną kulturą, choć na moje podchwytliwe pytania o dołączenie, reagowali smutną tęsknotą w oczach…
W roli wiodącego Muszkietera wystąpił Anglik, Marcus de Maria, znany z NAC, kiedy prezentował Forex – giełdowy system inwestowania. Gdy go ujrzałem, mina mi zrzedła (znów ten Forex…), lecz szybko zmieniłem zdanie. Marcus okazał się wytrawnym trenerem rozwoju osobistego, wyszkolonym przez najlepszych na świecie, realizującym niektóre z 19-tu programów szkoleniowych Harva Ekera. Bo sam Harv z pochodzenia jest …Polakiem, gdyż jego żydowscy rodzice przed II wojną mieszkali w Warszawie, zanim wyemigrowali do Kanady.
W czasie jednej z przerw udało mi się (pardon!) podsłuchać Łukasza Milewskiego, gdy opowiadał, o jaką półkę prelegentów i mówców chodzi na organizowanych przez siebie imprezach. Po NAC-u, na życzenie czołowego z występujących tam mówców motywacyjnych Lessa Browna, pojechał z nim do Oświęcimia – wstrząs totalny. Gdy na obozowej alejce mijali grupę licealistów z Izraela – dwóch chłopców przystąpiło do nich pytając, czy Less Brown? Kim musiałbyś być, aby rozpoznawano cię na ulicy w dowolnym zakątku planety?
No i trzeci Muszkieter, też Anglik, Mac Patram, z pochodzenia Ghańczyk, o rozbrajającym uśmiechu Eddie Murphy’ego, żywiołowym poczuciu humoru oraz ruchliwości zwolnionej z nacisku sprężyny. O jego profesjonalizmie świadczy brytyjska nagroda roku dla najlepszego coacha dyrektorów – zgódźmy się, to nie przelewki.
Obaj z Marcusem są bardzo bogaci, a prowadząc dzięki temu własny, niebanalny styl życia, okazali się fanami pierogów. Więc Mac zapytał sali, co Polacy robią po pierogowej, proszonej kolacji, bo w Londynie, gdzie mieszka, po jedzeniu idzie się do kina. Sex? Naprawdę?! To przeprowadzam się do Polski! Mac zaimponował niezwykłym kontaktem z publiką, dzięki czemu pomógł każdemu z nas dotrzeć do głęboko skrywanej, niskiej samooceny i negatywnych przekonań, blokujących decyzję bogacenia się. Bogacenia, rozumianego jako pomost do szczęśliwszego życia. Ktoś powie: „psycholodzy robią to od dawna, rutynowo”. Zgadza się, lecz na indywidualnej kozetce lub dla co najwyżej kilkunastoosobowej grupy, a nie dwóch i pół tysięcy luda! Jednoczesne nagromadzenie takiej ilości osobistych dramatów w jednym miejscu, rozwiązywanych przez jednego człowieka, to z gruntu inna jakość. U mnie, uczestniczącego w tym również jako trener biznesu, kopara wisiała u kolan non-stop…
Ci Trzej Muszkieterowie potwierdzili swój typ napoleoński – niewysocy, szczupli faceci z ogromnymi jajami. Też bym chciał takie mieć – zadatki wzrostu mam. Choć sam już nie wiem – najpiękniejsze laski na sali, co prawda w szpilkach, były ode mnie wyższe… Cała nadzieja w bogactwie, po które tu przyjechałem – ono podobno, w oczach pań, niweluje niedobór wzrostu. Weźmy kurdupla Onassisa (1,55 m) i jego Jacqueline, lub choćby „naszego” Romka Polańskiego…
Metodyka szkolenia to ciągle powtarzający się cykl energetyzowania na różnym poziomie – od Arniego, po ustawiczne strzelanie sąsiadom „piąteczek”. Dalej – krótkich wykładów i nośnych historii lub tematycznych dykteryjek, wreszcie – ćwiczeń i zbiorowych recytacji przez salę, w tym auto-deklaracji. Służył do nich seminaryjny zeszyt uczestnika oraz rozdawane w czasie zajęć kartki z odpowiednimi tekstami. Obsługę techniczną – „Staff”, zorganizowaną i życzliwą, stanowili wolontariusze – młodzież szybko biegająca z kartkami.
Tytuł seminarium – „Umysł milionera” – dobrze oddaje temat, przebieg i cel zajęć. Bo jeśli ktoś wcześniej się rozgrzeszał, że jego bogactwo zależy od innych i okoliczności zewnętrznych, na które nie ma wpływu, to na Ekerze ten wykręt, rodem ze strefy komfortu, wstydliwie bankrutował. WSZYSTKO, ogromny potencjał jest w nas, choć jego uruchomienie wymaga wysiłku, zmiany własnych nawyków oraz negatywnych przekonań na temat siebie i świata. Naregulowanie mózgu na bogactwo, to wielka praca – nikt nie mówi, że łatwa. Jak uczciwie uprzedził Mac, nie każdego stać na jej wykonanie – „tylko 20% z Was tu obecnych będzie bogatymi!”. Optymista. Blair Singer, jeden z filarów NAC-u, wyznaje w książce pt. „Opanuj swój wewnętrzny głos”, że to, czego uczy na seminariach, w życie wprowadza i dzięki temu je zmienia, ok. 5% uczestników, czyli co 20-ty. Dużo to, czy mało? Wg mnie, jeśli z 2 500 obecnych na Ekerze, bogatymi dzięki niemu, o rocznych dochodach jakie ustalił Marcus – min. 4 mln zł – zostałoby 125-ciu, byłoby super-hiper!
Nawet jeśli mniej, to ja w tej grupie BĘDĘ. Bardzo tego chcę, dla siebie i kochanych bliskich. Staram się robić wszystko, co temu służy – na seminarium nie uronić ani jednego słowa, ani jednej myśli, pomysłu, odzywki – znam ich złotodajną wartość i moc; to były drogocenne perełki. W tym celu skupiłem uwagę i skrzętnie notowałem, wyszło tego 50 stron A-4. Po drodze mając wyrzuty sumienia, kiedy raz niesforny pęcherz zmusił mnie do wyjścia na chwilę poza przerwą. Tak to z żalem utraciłem morał historyjki Marcusa jak niżej – może ktoś z tych, co słyszeli, mi go poda? A historyjka jest o prezencie dziadka na włoskim weselu, dla wnuka – pana młodego, w postaci rodowego pistoletu. Pan młody pokazał go z dumą wybrance, co ją przeraziło i kazała usunąć z domu. Młody, z żalem, poszedł do handlarza zabytkami i wymienił pukawkę na zegarek. Po roku dziadek pyta, co z pistoletem? No, wymieniłem na zegarek… Ty durniu! wrzasnął dziadek – a jak wrócisz do domu i w sypialni zastaniesz z Twoją żoną innego, to mu pokażesz na zegarek i powiesz: „czas kończyć?!”
No tak – notujących na sali nie widziałem wielu, nie wiem czy 125-ciu. Co z resztą? Czy nie wiedzą, że na drugi dzień zostanie im w głowie max 5% tego, co usłyszeli, a za miesiąc – pół %? Nie wiem. W ogóle nie wiem, po co tacy na seminarium byli, w jakim celu? Wystarczało im poszaleć z Arnim? Na tym polegała ich „inspiracja”? OK. To sympatyczne, ale za cenę Ekera byliby gwiazdami każdej dyskoteki, a panienki ścieliłyby się im do stóp. Czy to faktycznie byli ci, co uwierzyli w swe wzbogacenie, by prowadzić własny, wspaniały styl życia? Ci, którzy przyszli, jak mówił Marcus „opróżnić swe mózgi z gówna”? By dać miejsce na wiarę, nadzieję i miłość w siebie i do siebie – bilet wstępu do krainy bogactwa? Nie mam pewności.
Ale z tych co notowali, wspominam Mateusza Szwajkowskiego, obok którego wypadło mi przez pewien czas siedzieć – faceta bystrego, rozumnego i zrównoważonego. Studiuje w Bydgoszczy, wybrał się tam z rodzinnego Płocka, przełamując środowiskowe ograniczenia. Na studiach zarabia w MLM a Ekera zafundował sobie z własnych oszczędności, w tajemnicy przed rodziną. Bo ona by tego, znacznego w swych oczach wydatku na rozwój osobisty nie zrozumiała. Tak jak o celach innych osób na Ekerze nie wiem, tak Mateusza jestem pewien na 120% – będzie bogaty, dzięki czemu osiągnie niezależność finansową. Czyli stan, o którym Muszkieterowie mówili: „NIGDY WIĘCEJ PRACY!” i to dalece wcześniej, jak ZUS-owską emeryturę. Będzie robić co chce, z kim chce, gdzie chce, pomagając innym w osiągnięciu tego samego.
Podobnie wspominam Lidkę – nawet nie wiem skąd jest i jak się nazywa ta 20-to kilkuletnia, delikatna, pogodna blondynka, z którą, siedząc obok siebie, kilka razy huknęliśmy „piątki”. Za drugą Lidka strzeliła takim piorunem entuzjazmu w oczach, że w zwiewnej postaci odkryłem tygrysicę! Powiedziałem jej o tym, przyznała mi rację – dałem swą wizytówkę prosząc, by za 3 lata pochwaliła mi się swym sukcesem. Obiecała to – jest pewne, że będzie daleko. Oczywiście takich jak Mateusz i Lidka było na seminarium wielu – lecz wielu innych ma z bogactwem problem. Byli widoczni – nie trzeba przenikliwości Harva Ekera, który po 5-ciu minutach rozmowy zna przyszłość finansową każdego, do końca jego życia.
Pracę z naszą wielką grupą Mac i Marcus prowadzili na trzech poziomach – mentalnym (czyli rozumowym), emocjonalnym (tego, co czujemy) i duchowym (naszych wartości). Właściwość mózgu jest taka, że nic się w człowieku nie dzieje, nie powstaje żadna decyzja i działanie (poziom fizyczny) tak długo, jak kwestia wcześniej nie zaistnieje na w/w trzech poziomach. Metodyka odwołująca się do tej zasady uruchamia jednoczesną aktywność obu półkul mózgu, co przyspiesza naukę i zwiększa jej skuteczność.
W tej metodyce ustawiono wiele z przerabianych przez salę ćwiczeń – wspomnę o dwu, wg mnie najważniejszych – na uczestnikach zrobiły największe wrażenie (patrz zdjęcia). Fundamentami ludzkiej motywacji są ból oraz przyjemność. Łącząc ich odczuwanie z wypowiadanymi słowami, można zwiększyć działanie tych słów. Dążąc do wyrzucenia z mózgu negatywnych, szkodzących nam przeświadczeń, możemy je wypowiadać w połączeniu z bólem, a wzmacniać myśli pozytywne, łącząc je z przyjemnością.
W pierwszym ćwiczeniu rozdano nam gumowe opaski ze złotym napisem „Mam umysł milionera”. Mac instruował, żeby tę ciasną opaskę założyć sobie na głowę jak nauszniki, po czym odciągnąć palcem z całej siły i puścić gumkę w ucho w czasie wypowiadania złej myśli – wyskoczy z nas, jak z procy! Gdyśmy się stropili, figlarz Mac sprostował, że na uszy zakłada się opaskę na kursie zaawansowanym – teraz wystarczy na nadgarstek. I tak zrobiliśmy – zabawy i radości co niemiara, z tym wyganianiem myśli, szkodzących bogactwu. Bo myśli mu służące wzmacnialiśmy, całując i pieszcząc miejsce na ręku, sponiewierane gumką. Czy to było poważne i za takie je braliśmy? Ćwiczenie odniosło sukces dlatego, że na poziomie fizycznym zobrazowało „wyrzucanie gówna z mózgu” i zastępowanie go pozytywami.
Drugie ćwiczenie, finałowe dla całego seminarium, sięgało głębiej – do silnego, podświadomego atawizmu, kształtującego się w ludziach od czasu małpich przodków i wcześniej. Atawizm dotyczy ochrony wrażliwych miejsc ciała. Gdy Marcus spytał Maca – instruktora sztuk walki – jakie to miejsca, ten wskazał na gardło i genitalia. Tam zawsze atakują drapieżniki, ludzi nie wyłączając, polujące na ofiarę. To dlatego ćwiczenie ma tak wielką siłę oddziaływania. Wpierw zademonstrowali je na scenie Mac z Markusem – wzbudziło niesłychane emocje.
Mac z wyciągniętą w poziomie ręką w grubej, roboczej rękawicy, ustawił się w pozycji oporowej, jakby chciał coś pchać. Marcus pokazał nam drewnianą strzałę o parametrach, wystarczających do zabicia niedźwiedzia grizzly – tyle, że nie uzbrojoną w stalowy grot i lotki. Jak później zmierzyłem, miała średnicę 8 mm (Kałasznikow – 7,62) i długość 73 cm. Marcus oparł strzałę, trzymaną w poziomie, tępym (tylnym) końcem o rękawicę Maca, a drugi, zaostrzony, przyłożył do swego gardła, w miękkie miejsce poniżej „jabłka Adama”. Naparł ciałem na strzałę i ona z trzaskiem pękła, wyrzucając swe fragmenty w górę. To było niewiarygodne, wrzeszczeliśmy i skakali, jak dzieci!
Ale to samo miał za chwilę wykonać każdy z nas… miny nam wyraźnie zrzedły. Co będzie, jeśli strzała uszkodzi mi gardło i – śmiesznie wierzgając – zacznę się dusić? Akcją podyrygował Marcus, na wstępie zaznaczając, że uczestnictwo jest dobrowolne. Logistyka, w celu sprawnej realizacji ćwiczenia przez każdego z 2 500 (!) ludzi, wprawiła mnie w zachwyt. Zaczęto od rozdania druku deklaracji zwolnienia organizatorów z odpowiedzialności za ewentualne uszkodzenie ciała w toku ćwiczenia – to było perfidne podkręcenie emocji. Dopiero wypełnienie deklaracji, podając dane kontaktowe, dawało prawo otrzymania własnej strzały (tak na marginesie – dowcipny, zakamuflowany sposób pozyskania 2 500 kontaktów, w celu kontynuacji marketingu swych szkoleń). Brak wypełnionej deklaracji – spadać z sali; kilka osób wyszło. Zmarginalizowały się na własne życzenie – o swą biedę nie mają prawa winić nikogo. Nawet Tuska.
Uczestnicy podzielili się na 250 10-cio osobowych grup, które wybrały swych liderów. Ci deklaracje wymienili na strzały i okulary ochronne dla każdego oraz parę rękawic na grupę. Po otrzymaniu strzały, wypisywaliśmy na niej swe złe przekonania, blokujące bogactwo. No i po kolei, dwójkami – do dzieła! Mnie dopadła dorodna, sympatyczna blondyna, rwąca się do złamania strzały – pękła jak zapałka! Z moją też poszło, nie powiem, łamiąc wypisane, negatywne myśli. Wiecie, jaka ulga? Jak lekko się poczułem? To uczucie było niezwykłe, choć ćwiczenie wydawało się banalne… Pokonałem głęboki atawizm – jeśli to mi się udało, to co może mnie zatrzymać na drodze do bogactwa?! Zachowane fragmenty oprawię w obrazek nad swe biurko, aby mi zawsze o tym przypominały.
Jednak nie każdemu tak sprawnie poszło – dziewczyna z mojej grupy bardzo przeżywała, powoli zwiększając nacisk. Wreszcie – brzdęk – ulga dla niej i dla nas, ją wspierających, z gorącą owacją! Jak później podsumował Marcus – lepiej było to robić jednym rzutem ciała, bez wahania, bo ono tylko zwiększało ból. To tak samo, jak z bogaceniem się – nie zastanawiać się, nie dawać dostępu wątpliwościom. Robić swoje na „10”, a rezultaty murowane – po prostu nie może być inaczej. Bo „określone przyczyny rodzą określone skutki”.
Jak tą relację sensownie zakończyć? Tak, jak się zaczyna – COŚ W TYM, K… JEST! Jeszcze raz się potwierdziło, jak ważne pozostaje – w szkoleniach i w ogóle w biznesie – pójście o choćby jeden krok dalej, jak konkurencja. Amerykanie to potrafią – jak już coś robią, to jak mawiał mój pułkownik na wojsku – do perfidii.
LEGENDA: k…*) – wzmocnienie, przecinek i modlitwa Polaków, źródło pasji i radości. Szybkie łącze do ich serc – najskuteczniejszy kod komunikacji interpersonalnej.