źródło: www.flickr.com
Podejmowane są one jednoosobowo, przy użyciu klasycznych metod oceny urzędniczej. Co istotne, nie ma prawnego obowiązku zasięgania opinii środowisk eksperckich lub uznanych autorytetów. Więc decyzja prezesa może opierać się tylko na jednostronnych przekonaniach. W związku z tym zdaniem pracodawców taki model nadzoru nad rynkami się zdewaluował i należy go zmienić na inny, podobny do tych stosowanych np. we Francji i Niemczech.
W tych państwach decyzje zapadają w sposób kolegialny, pod wpływem wewnętrznej dyskusji ekspertów. Często urzędy odwołują się do środowisk naukowych, uznanych autorytetów oraz przedstawicieli sektora gospodarczego. W Polsce taka praktyka jest bardzo rzadka. Urzędy „regulatory” powstały po to, by naprawiać niedoskonałości wolnego rynku w sferach, gdzie efekty jego działania są społecznie nieakceptowalne. Chodzi o to, by „chroniły” obywateli przed wielkimi monopolami oraz firmami, które wykorzystują swoją przewagę rynkową do stosowania niekorzystnych praktyk wobec zmuszonych do korzystania z ich usług klientów.
Obecnie przyjmuje się, że rozwiązania stosowane na zachodzie są lepsze i bardziej demokratyczne niż w Polsce. Jednak w przypadku regulatorów głównym wskaźnikiem efektywności powinna być skuteczność, a nie liczba osób w zarządzie. Usankcjonowanie prawem obowiązku zwrócenia się o opinię do danej organizacji eksperckiej wydaje się nieuzasadnione, ponieważ eksperci często sami zgłaszają swoje zastrzeżenia, a ich ewentualne sprzeciwy są szeroko nagłaśniane w mediach.