Potykam się o rzucone niedbale, niemiłosiernie niewygodne, czerwone szpilki kupione na wyprzedaży w Barcelonie. Fala gorąca zalewa mi brzuch. – Janek, osz ku***! Czuję jak 80 stopni Celsjusza roztapia mi skórę i niszczy białą, jedwabną halkę. W jednej ręce trzymam kubek ze świeżo zaparzoną kawą – do połowy już pusty – a w drugiej fotografię Jana K. wyrwaną z rankingu 100 najbogatszych Polaków tygodnika „Wprost”.
Jestem lekko niezadowolona, ale ponieważ pewne zachowania damie nie przystają… Pasuję. – Janek, to Twoja wina. To przez Ciebie. Do cholery! – oznajmiam chłodno. Pociągam elektronicznego papierosa. Scena jak z amerykańskiego filmu. Palenie na ekranie może oznaczać albo głęboką refleksję albo tłumioną agresję, uchodzącą z ciała w chmurze dymu… Zawsze jednak działa terapeutycznie. Sic!
Mam brudne stopy. Zdejmuję halkę i zakładam kolejną – tym razem czarną. Na szczęście mam ich kilkanaście. „Na wszystkie okazje, nawet gdybyś ją porwał, wariacie…” – pomyślałam. Biorę zdjęcie i przyczepiam je magnesem z barcelońskimi Ramblas do lodówki. „Tu będzie Ci dobrze Janeczku. W cieniu palm”.
Zaciągam się głęboko zatrzymując na chwilę w płucach chemiczny aromat wanilii z czekoladą. Uwielbiam tę świadomość krótkotrwałej radości z robienia rzeczy, które mi szkodzą. Gangsta. Wypuszczam chmurę dymu, wprost na dzieło ostatnich dni. Mrużę lekko oczy, robię krok do tyłu. Szacuję proporcję, dobór kolorystyczny, odległości. Kompozycja prawie doskonała. Dzieło wszak jeszcze nie ukończone, ale oto moja własna, osobista lodówkowa TABLICA MARZEŃ! Voila!
Luksusowa rezydencja z widokiem na jezioro Como tuż obok willi Georga Clooneya, półnagi facet z kilkudniowym zarostem i tatuażem na designerskiej łodzi motorowej, zakochana para, tyłek Kim Kardashian, białe Bugatti cabrio, własna marka odzieżowa, scena w blasku reflektorów, mnóstwo czerwonych serc wyciętych z pudełka po czekoladkach, zdjęcie tłumu, no i Janek… Właściwie to Jan. Pan Jan… Trochę wczorajszy, pomięty od pocałunków. Cały on!
Każda tablica marzeń jest podobno punktem kluczowym. Zaczyna się niewinnie od wycinków z gazet i od dopisywania historii do każdego zdjęcia, ale mówi się także o tym, że po jej zrobieniu można spodziewać się rzeczy wyjątkowych.
Czy Pan Jan K. zaprosi mnie na obiad? Czy wpadnę do Georga pożyczyć cukier? Czy mogę się o to z Wami założyć? Bo co by było, gdyby – tak hipotetycznie – okazało się, że taka tablica marzeń po prostu działa? Co jeżeli obrazy i wizualizacje mają moc sprawczą?
Pamiętam, jak lata temu, pewien nieatrakcyjny młodzian z Wołomina (historia autentyczna) patrząc mi głęboko w oczy wypowiedział filmowe słowa: „Jedyną sprawdzoną metodą na sukces w życiu jest to, że pierwszy milion trzeba ukraść. Ja tak zrobiłem i Tobie radzę to samo”. Na mnie już czas. Biegnę kupić „Travel” albo „National Geographic”. Mam jeszcze trochę wolnego miejsca na lodówce…
PS. Myślicie, że Jan K. to przeczyta? Z gorącymi pozdrowieniami, Maya.
Autorka tekstu jest magistrem sztuki, artystką plastykiem. Przez ostatnie lata związana z wydawnictwem Murator SA, dyrektor jednego z tytułów polonijnych za granicą. Entuzjastka network marketingu, rozwoju osobistego, jazdy na rowerze. Celebrytka życia z pasją.