Zielony krawat czyli D.U.P.

przez Mieczysław Krause

Przysłowia mądrością narodów. Dajmy na to takie, że „pierwszy milion trzeba ukraść”. Czyli kolejne miliony to już z górki – wyłącznie uczciwa praca i czynienie dobra. Po prostu Rockefeller. Co jednak, gdy przyzwyczajenie zostaje, albo pułapu miliona (choćby złociszy) nie udaje się przeskoczyć, bo nie ta półka „biznesowych” talentów? A największy przekręt na jaki stać, to – mający finał w sądzie – taki za dwieście baniek?

źródło: flickr.comźródło: flickr.com

Ano, jest na to sposób: D.U.P. – Dyskretny Urok Piramidy. Można ludzi nie tylko D.U.P.-czyć w białych rękawiczkach, ale i „zgodnie z prawem”. Jak twierdzi w oficjalnym wywiadzie fachman z dużym dorobkiem w (jak się zarzeka) nie–piramidach, pan Waldemar M. vel L. Nie przypadek, że w kwartalniku o którym mowa dalej. Przy tym niewinna ofiara piramidalnego Potwora z Loch Ness – Petera K., z którym się skumał. Bo w towarzystwie spod znaku D.U.P. dominuje „kto – kogo”. „Kiedy”, to jedynie kwestia czasu. Ale po kolei…

Czego się spodziewać po kwieciście utytułowanym dżentelmenie z fryzjerskimi pejsami, prowadzącym intensywnie reklamowane „szkolenie biznesowe MLM” w garniturze kabaretowo świecącym, przyozdobionym zielonym krawatem (w biznesie kolor śmierci)? Nie ulegajmy uprzedzeniom – wierzmy, że profesjonalizmu, klasy, uczciwości i szacunku, dla partnerów i konkurentów. Tak sobie dumałem, gdy z miazgi pierwszego obejrzanego szkolenia tego pana zapamiętałem tylko jego zielony krawat. Z trudem wytrzymałem do zbawiennej przerwy, chyżo uchodząc.

Na szczęście, z książką pod pachą jaką tamże rozdawali, autorstwa drugiego szkoleniowca tegoż projektu – dr Adama Ubertowskiego, pt.: „Ja.com”. Okazała się ona pozycją wartościową, bardzo przydatną dla liderów i w ogóle tych, którzy biznes traktują profesjonalnie. Napisana przez naukowca, na kanwie psychologii, słusznie przypisując wizerunkowi osobistemu we współczesnym świecie pozycję kompetencji kluczowej, nie tylko w biznesie.

(Tak na marginesie, nie bądźmy zarozumiali – już za PRL-u wagę wizerunku doceniali grabarze, niosący w pochodzie pierwszomajowym transparent: „Mój grób świadczy o mnie”).

W sumie, dzięki tej książce, pokłosie szkolenia oceniłem pozytywnie – nie straciłem czasu. Lecz kiedy, szukając czegoś na stronie NM natknąłem się na notkę Janusza Paca o Błękitnym Oceanie hurtowego przewerbunku, w wykonaniu tej właśnie firmy szkoleniowej INWAY, a dodatkowo – piękna i miła asystentka zarządu przycisnęła mnie, och!… na drugą sesję pod tęskną nazwą MEDIOLAN, postanowiłem przyjrzeć się temu Błękitnemu Oceanowi dokładniej. Tym bardziej, że dotyczył budowania wizerunku osobistego i to nad brzegiem Wielkiej Wody Bałtyk, w Gdańsku, 16 kwietnia br.

Całodzienne szkolenie prowadził dr Adam Ubertowski, ze swadą i znawstwem tematyki, nawiązując z 25-cio osobową publicznością żywy, pozytywny kontakt. Spodziewałem się raczej metodyki trenerskiej w pracy z grupą, pozwalającej uczestnikom, poprzez doświadczanie ról i sytuacji, przejść z poziomu wiedzy związanej z książką, do umiejętności. Był to jednak głównie wykład, streszczający jej treść. Owszem, zapotrzebowanie jest i na to, by nieczytane i nierozumiane przez niektórych publikacje przekładać „z polskiego na nasze”, lecz czy do tego trzeba aż „Business Academy MLM”? Czy takie jest jej zadanie i misja?

Drugą cechą tego szkolenia była ogólność, nie mająca bliższego związku z MLM-em, choć nazwa w tytule cyklu (MLM BA) zobowiązuje. Dla każdego coś miłego, nawet dla sympatycznej starszej pani poszukującej technik manipulacyjnych w celu rozkręcenia z zięciem swej autorskiej sekty – ubawicie się Drodzy Czytelnicy po same pachy (www.wolnaludzkosc.pl).

Ponadto, po tytułach całego cyklu sądząc – jego kompozytor (jak sądzę – wspólnik autora „Ja.com”) nie widzi różnic pomiędzy marketingiem sieciowym a sprzedażą, co uzasadnia pytanie o rozumienie przezeń istoty MLM. A wystarczyłoby zajrzeć np. na stronę 73 książki Roberta Kiyosaki pt. „Biznes XXI wieku”, gdzie napisano: „najbardziej rozpowszechnionym błędem jest podejście, że w marketingu sieciowym chodzi głównie o sprzedaż”. Wystarczyłoby pod warunkiem, że czyta się i zna literaturę branżową, oraz – poza hucpą – sztandarowym narzędziem piramid –  wie, czym jest MLM. Bo dokąd prowadzi utożsamianie network marketingu ze sprzedażą?

Nie można z góry twierdzić, która z tych dwu metod dystrybucji dóbr jest lepsza. Podobnie jak nie można twierdzić, który jest lepszy silnik – benzyniak czy diesel. To zależy od potrzeb i sytuacji. Ale zalanie benzyny do diesla lub na odwrót, to przepis na katastrofę, a w najlepszym przypadku – płukanie instalacji. Życie pokazuje dobitnie, że tam, gdzie networkerom narzuca się podejście wyłącznie sprzedażowe, organizacja pokutuje na 1/10 potencjału, albo się rozpada – czy chodzi o suplementy, czy o produkty finansowe. Wtedy ludzie nie zarabiają, ale żeby im zatkać gęby, przemanipulowuje się ich uwagę na dystrybuowany produkt. Narzuca im kult produktu, czyni zdrowotnymi „cudotwórcami” albo „doradcami klienta” itp. bzdety, oderwane od specyfiki MLM. To taka wyższa półka D.U.P.-czenia struktur, wynikająca z pazerności oraz niezdolności do zmiany podejścia. Prostackiej perspektywy „tu i teraz”. Ale w ostatecznym rachunku oznacza to dla organizatorów strzał we własne kolano – zabawa nie daje im kasy i często, dość szybko, kończy się zawaleniem struktur oraz utratą wiarygodności.

Skoro o podejściu mowa, to i skuteczna sprzedaż posiada swe kanony. Jak zauważyłem, w MLM-ie zachwaszczonym sprzedażą poczesne miejsce zajmuje podejście „narzędziowe”, w którym celem edukacji networkera – sprzedawcy (?) jest nauczenie go sprytnych „myków”, by potrafił zmanipulować klienta, narzucając mu swoją bajkę. Lecz to ślepy zaułek, dla kur, nie odrywających kupra od ziemi. Owszem, coś tam czasem dziobną, ale tylko tyle, by nie zginąć z głodu. Orzeł sprzedaży to GOŚĆ, ktoś o wysokim poczuciu własnej wartości, perfekcyjnie komunikujący się z klientem – na tym właśnie gruncie kształtuje się elity handlowe. Zanim trafiłem do MLM, robiłem to latami dla sektora B2B (business to business) – firm sprzedających dla innych firm. Pomimo znacznych wartości transakcji (np. sprzedaż robota albo oprogramowania za 3 mln zł), w głowach sprzedawcy i klienta dzieje się tam dokładnie to samo, co w przypadku sprzedaży kosmetyków, albo polis na życie. Więc, żeby ukształtować profesjonalnego sprzedawcę – niezależnie od tego, co sprzedaje – trzeba znacznego wysiłku szkoleniowego i czasochłonnej praktyki. Paradoks polega na tym, że – ponieważ networker nie jest i nie powinien być sprzedawcą – żmudne uczenie go sprzedaży jest niepotrzebne. A nawet dezorientujące – on ma prawo zgłupieć. To dokładanie cegieł do plecaka.   

Ale nie tu miejsce, by rozwijać temat sprzedaży – interesujące jest coś innego: które z dwu w/w podejść realizuje MLM BA? Osobiście nie sprawdzę, choć na sesję sprzedażową ISTAMBUŁ zostałem zaproszony – nie mam na to ochoty ni siły. Jednak program wycieczki do tego pogranicza Europy i Azji nie pozostawia złudzeń.

Reasumując, dla mnie obiektywną (i jedyną) wartością kontaktu z INWAY pozostaje książka „Ja.com”. Inne w/w kwestie, choć nie są moim problemem, sprawiają mi przykrość. Boli mnie brak odpowiedzialności wobec ufnych i bezbronnych uczestników szkoleń. Takich, których można łatwo wy-D.U.P.-czyć. Czy o to w INWAY kogoś boli głowa i w ogóle na jakim gruncie ta firma prosperuje oraz w jakim towarzystwie, mówi jednoznacznie, rozdawany uczestnikom w pakiecie wstępnym nr 7 kwartalnika „Manager MLM”. Z pełnym pozytywnej energii portretem właściciela piramidy finansowej R.I.C.I. na okładce, sążnistymi wywiadami z polskimi apostołami tej firmy (w tym z niewiniątkiem – Waldemarem M. vel L.), firmową piosenką usia-siusia pod palmami w trzech językach na CD i reklamą na końcowej okładce. Również z obszernym artykułem o szkoleniach INWAY, autorstwa dżentelmena w zielonym krawacie, założyciela firmy – Daniela K. oraz niestety, jego wspólnika, dr Adama Ubertowskiego. Niestety, bo jak czuję, jest kimś z innej bajki. Firmującym swym nazwiskiem, a zwłaszcza tytułem naukowym coś, z czego nie jestem pewien, czy zdaje sobie sprawę. To kwestia wizerunku również jego, który – jak nas przekonywał na szkoleniu, o wiele łatwiej stracić (np. obracając się w nieodpowiednim towarzystwie), niż odbudować.

Nie tylko zresztą jego – w dolnym pasku tytułowej okładki „Managera MLM” wymieniono firmy opisane w numerze – AMWAY, AVON, BETTERWARE, FM GROUP, HERBALIFE, LYONESS, MARY KAY, R.I.C.I., ORIFLAME. Z tego dwie są piramidami – czy pozostałe dobrze się czują w jednym szeregu w tak zacnym towarzystwie? Czy go sobie życzą, wraz z konsekwencjami dla własnego wizerunku?

Wizerunek. Teoria szkoleniowa i praktyka. Wartościowa wiedza dr Ubertowskiego, zamieniana przez Daniela K. w puste, szydercze slogany. A podobno biznesmen jakim się mieni, to ktoś, kto zamienia g… w twaróg – bo na odwrót to przecież potrafi każdy. Wizerunek nie jako system wartości, a świadome i celowe narzędzie do stwarzania pozorów, by wy-D.U.P.-czyć kogo się da. Bo jedyną „wartością”, wyznaną przezeń w kwartalniku bez żenady, jest kasa. Wraz z koleżkami w rodzaju Michała K., szefa upadłego Earth Power z czarnej listy firm MLM. W drodze do nieosiągalnego miliona, jako ideowa kontynuacja niełatwego żywota EUCO, firmy odszkodowawczej z udziałem Daniela K., rozpracowanej przez reporterów TVN, nastawionej na… ach, obejrzyjcie sami, jeśli nie macie dość:

Jak zarobić na ofiarach wypadków

Jak zarobić na ofiarach wypadków kontynuacja 1

Jak zarobić na ofiarach wypadków kontynuacja 2

Ja, stary wróbel, choć starałem się nie dopuścić do siebie uprzedzeń, poznałem z kim interes już po zielonym krawacie. To było pierwsze wrażenie budujące wizerunek. Jak się okazało – nieomylne. Transparent grabarzy zbędny.

Mogą Cię również zainteresować