Rynek walutowy

506 odsłony

Wygląda na to, że inwestorzy zmęczyli się już nieco ciągłymi przepychankami między euro a dolarem i zastanawianiem się, która z tych walut szybciej zejdzie ze sceny. Przedstawiamy kolejny raport przygotowany przez specjalistów z Gold Finance. Tym razem będzie o walutach.

Frank i jen w roli głównej

Trudno się dziwić, gdy przypomnimy sobie, że od wczesnej jesieni do początku zimy 2008 r., czyli w ciągu zaledwie kilkunastu tygodni, kurs euro spadł o 25%, na przełomie lat 2008 i 2009 wykonał dynamiczny ruch w górę i wrócił do parteru, po czym od lutego do listopada ubiegłego roku poszedł w górę o 25%. Gdy jednak, zamiast uspokojenia, od początku grudnia 2009 r. do początku czerwca znów runął w dół o ponad 21%, zaczęli mieć dość. Każdy by się taką huśtawką zdenerwował lub poczuł zawroty głowy, oczywiście oprócz kolegów z Goldman Sachs – Jima Rogersa, Georga Sorosa i jeszcze paru innych. Reszta powiedziała „dość” i zaczęła kupować franki i jeny. Gdyby juan był nieco bardziej „wolny”, z pewnością wielu rzuciłoby się i na niego. Na razie przy „szwajcarach” i „samurajach” zaczęły wysiadać tak modne do niedawna dolary australijskie, nowozelandzkie i kanadyjskie.


Wracając do wydarzeń bardziej bieżących, także niełatwo oderwać się od zarysowanego wcześniej schematu. Pierwsza część tygodnia stała pod znakiem dynamicznego spadku kursu euro z niemal 1,24 do nieco ponad 1,21 dolara, czyli o 2,4%. W porównaniu z tym, w środę panowała niemal śmiertelna nuda. W czwartek wspólna waluta zdrożała z 1,2195 do 1,2495 dolara, a więc o 3 centy w ciągu kilku godzin, czyli o 2,4%. Przypomina to jazdę od bandy, do bandy i trudno nadążyć z wyszukiwaniem przyczyn i interpretacji tych ruchów. Informacji, wydarzeń, pretekstów i plotek ciągle mamy pod dostatkiem. Na każdą okoliczność. Po strachu o Węgry, przyszedł czas na Rumunię, po obawach o spowolnienie w Europie wskutek zbyt drastycznych oszczędności, zawód z powodu słabych danych z amerykańskiej gospodarki, od ostrzeżeń przed obniżeniem ratingu Hiszpanii, do udanej aukcji tamtejszych obligacji. Efektem tej informacyjnej mikstury jest najbardziej od połowy maja dynamiczne wyjście w górę kursu euro, dające szansę na co najmniej utrwalenie swej stosunkowo mocnej pozycji w najbliższym czasie, jeśli nie dalszy ruch, w kierunku poziomu 1,278 dolara. Oczywiście pod warunkiem, że agencje ratingowe lub politycy w kolejnym kraju europejskim czegoś nowego nie zmalują.

Frank tymczasem całkiem spokojnie, choć ze sporą dynamiką od ponad sześciu tygodni rośnie w siłę. Co ciekawe, nie mówi o tym żaden z inwestycyjnych guru. Nikt, poza szwajcarskim bankiem centralnym, nie chce się przyznać do udziału w tym procederze. A przecież to nie przypadek, że euro staniało od połowy maja do 1 lipca z 1,458 do 1,307 franka, czyli aż o 10%. Niemal o tyle samo frank umocnił się wobec dolara. Podobnie od początku maja zachowywał się jen. Wobec dolara umocnił się o nieco ponad 7%, zaś wobec euro zaczął dynamicznie rosnąć w siłę miesiąc wcześniej i od początku kwietnia urósł o ponad 14%.

Piątkowe przedpołudnie na światowym rynku walutowym przebiegało pod znakiem oczekiwania na dane o sytuacji na rynku pracy za oceanem. Kurs euro utrzymywał się w okolicach 1,25 dolara, osiągniętych dzień wcześniej. Większy ruch panował w przypadku franka, który dość dynamicznie osłabiał się zarówno wobec euro, jak i dolara. Prawdopodobnie zaczęła się więc korekta, po wcześniejszym rajdzie franka w górę.

Złoty mocniejszy tylko wobec dolara

Na naszym rynku walutowym warunki dyktowane są wciąż przez wydarzenia na świecie. Zgodnie z ich rytmem, w poniedziałek i wtorek złoty wyraźnie się osłabiał. Kurs dolara skoczył o ponad 10 groszy, docierając we wtorek wieczorem do 3,433 zł. Na tym poziomie zakończyła się trwająca od 21 czerwca fala słabości naszej waluty, w wyniku której dolar zdrożał o 21 groszy, czyli o 6,6%. W drugiej części tygodnia złoty odrabiał straty. W piątek rano „zielonego” można było kupić po 3,3 zł, czyli o 13 groszy taniej, niż we wtorek. W przypadku euro nie szło już tak dobrze. Kurs wspólnej waluty osiągnął bardzo wysoki poziom 4,17 zł we wtorek i czwartek, a w trakcie korekt, następujących „w międzyczasie”, nie był w stanie odrobić więcej niż 6 groszy. W piątek przed południem za euro na rynku międzybankowym trzeba było płacić od 4,12 do 4,15 zł. Dopóki wspólna waluta będzie umacniała się wobec dolara, nie ma raczej co liczyć, byśmy płacili za nią mniej niż 4,1 zł. W przypadku niekorzystnego rozwoju sytuacji na rynkach finansowych całkiem prawdopodobne jest dojście ceny euro do 4,2 zł.

Optymistyczne informacje dotyczące naszej gospodarki nie mają żadnego wpływu na pozycję złotego. Posiadacze kredytów walutowych we frankach pod koniec tygodnia poczuli jedynie niewielką ulgę. Po tym, jak w czwartek kurs „szwajcara” dotarł do 3,174 zł, w piątek można go było kupić już „tylko” po 3,1-3,13 zł. Zawdzięczamy to korekcyjnemu osłabieniu się franka wobec euro i dolara. Możemy jedynie mieć nadzieję, że ta tendencja jeszcze się pogłębi i będzie bardziej trwała. Prawdopodobne jest jednak, że frank pozostanie mocny. Szwajcarski bank centralny odżegnuje się na razie od interwencji, zmierzających do jego osłabienia.

Wszystko wskazuje na to, że na interwencje zapobiegające nadmiernemu osłabieniu naszej waluty, nie mamy co liczyć. Prezes Narodowego Banku Polskiego Marek Belka stwierdził niedawno, że interwencji nie można wykluczyć, lecz trzeba je stosować jedynie w wyjątkowych sytuacjach i decyzje w tej sprawie nie będą podejmowane pochopnie. Z pomiarów, przeprowadzanych przez ministerstwo finansów wynika, że na naszym rynku wciąż panuje spora zmienność. Utrzymuje się na wysokim poziomie, podobnie jak w maju. Spośród walut krajów europejskich wyższą zmiennością charakteryzuje się jedynie węgierski forint.

Przesunięcie wypłaty kredytu we franku czy euro o tydzień mogło dać zainteresowanym sporą korzyść. Na pożyczenie 100 tys. zł wystarczyło 2 lipca o prawie 1,5 tys. franków mniej. W przypadku euro oszczędność wyniosła mniej, bo niecałe 400 euro. W niełatwej sytuacji są obecnie osoby, do których kredyt trafia w transzach.

Gdy np. za kilka miesięcy złoty będzie mocniejszy, w bankach, gdzie kredyt jest denominowany w walucie, czyli np. PKO BP, BZ WBK, Nordea, DB PBC (istnieje opcja wypłaty od razu całego kredytu na specjalny depozyt), Raiffeisen i BOŚ, na konto dewelopera czy budującego dom trafi mniej pieniędzy. Z kolei w bankach, w których kredyt jest indeksowany do waluty (mBank, BPH, Getin Noble Bank, Kredyt Bank, Alior, Polbank EFG i DnB Nord), przy mocniejszym złotym kolejna transza może być równowartością większej liczby euro czy franków niż teraz.

Autorzy raportu są analitykami Gold Finance. Powyższy tekst jest wyrazem osobistych opinii i poglądów autorów i nie powinien być traktowany jako rekomendacja do podejmowania jakichkolwiek decyzji związanych z opisywaną tematyką. Jakiekolwiek decyzje podjęte na podstawie powyższego tekstu podejmowane są na własną odpowiedzialność.

Mogą Cię również zainteresować