– Wyglądasz jak bezdomny! – wystrzelił niczym z armaty chwytając mnie za ramię. – No, nie wierzę, Janek! – rzuciłam mu się w ramiona. – Sto lat! – Jesteś absolutnie nie do podrobienia! Co my tu mamy? – Janek zmierzył mnie wzrokiem z góry na dół…
Oto i ja: nieuczesane włosy, czerwone usta, o kilka rozmiarów za duży, męski podkoszulek, czarne spodenki i japonki nadgryzione zębem czasu. A do tego stary rower dopełniający tzw. total look.
W opozycji do mnie, Janek prezentował się nienagannie. Granatowa marynarka, białe spodnie. – Wyglądasz bosko – Puściłam mu oczko a on uśmiechnął się bez odpowiedzi. – Chodź. Zapraszam Cię na kawę. Pasujemy do siebie – uśmiechnęłam się.
Usiedliśmy w jednej z knajpek z zacienionym podwórkiem, na leżakach, obowiązkowym elemencie lata w mieście. Zamówiliśmy kawę i lemoniadę. Zamknęłam oczy. Z położonych powyżej mieszkań dobiegały dźwięki obiadowej krzątaniny. Ktoś grał na pianinie. W tle słychać było śmiech dzieci. Przypomniała mi się gorąca, tajemnicza Barcelona. Znowu poczułam tę cholerną tęsknotę.
– Co u Ciebie? – zapytał Janek wyrywając mnie z chwilowego zamyślenia. – U mnie? Hmm… – pociągnęłam łyk kawy. Pianka przykleiła mi się do ust. – Raz tu, raz tam… Ciągle udowadniam sobie, że da się żyć inaczej.
– Żelazna konsekwencja – uśmiechnął się. – Wiesz? Kiedy jest się prawdziwie niezależnym, wtedy wolność smakuje jak najlepsze tiramisu. Sama rozpływa się w ustach, a jedyna rzecz, która Cię wtedy interesuje, to: „czy będzie dzisiaj padać?”
– Janek, wiesz jak jest – dotknęłam jego dłoni. – A co u Ciebie? – U mnie nieźle, choć po przejściach. Znudziło mi się bycie instytucją. Moja ostatnia narzeczona – kontynuował – żyła z takich jak ja. Po roku wydałem na nią przynajmniej kawalerkę. Ale nie wypominam. I dasz wiarę? – ściszył głos. – Znalazłem kalendarzyk jej dni płodnych. Mało nie spadłem z krzesła jak to zobaczyłem. Mam już troje dzieci! Rozstaliśmy się tego samego dnia. Kobiety! – dokończył kawę, którą popił lemoniadą. Skinął na kelnera: – Cappuccino dla pani a dla mnie jeszcze jedno espresso.
– Wczoraj umówiłam się z kumplem – zaczęłam. – Zawsze był na fali. Przyjechał na rowerze, równie starym jak mój, w koszulce miał dziurę, a napis na niej zrobił sobie sam. Flamastrem. Gdy zapytałam czy u niego wszystko OK, odpowiedział:
„Jasne, że tak. W obecnej chwili, mogę sobie pozwolić na to, żeby tak wyglądać. Czasy się zmieniły. Biedacy udają milionerów a bogaci wyglądają jak chcą. Wiesz dlaczego? Bo nie muszą nikomu nic udowadniać”.
– Coś w tym jest – odparł Janek. – Sam znam takiego jednego. Chodzi w klapkach i jeździ starym Cooperem, ale pomijając to wszystko kupił ostatnio kamienicę w Śródmieściu. – No czasami można się nieźle pomylić – zaśmiałam się.
Spojrzał na zegarek. – Na mnie już czas – wystrzelił i pocałował mnie w policzek. – Druga zmiana wzywa. Miło było znów Cię widzieć. Lecę na tramwaj. No wiesz… Te cholerne korki – odwrócił się puszczając mi oczko. –Dzięki za kawę! – krzyknęłam za nim.
Pomachałam ręką jego plecom i tyłkowi w białych spodniach. Pięć minut później wbiłam się w rozgrzany tłum… Życie to teatr. Gra pozorów. Zdecydowanie.
Autorka tekstu jest magistrem sztuki, artystką plastykiem. Przez ostatnie lata związana z wydawnictwem Murator SA, dyrektor jednego z tytułów polonijnych za granicą. Entuzjastka network marketingu, rozwoju osobistego, jazdy na rowerze. Celebrytka życia z pasją.