Podnośmy sprzedaż kurczaków

przez Mieczysław Krause
553 odsłony

Lojalnie uprzedzam – nie będzie o panu Józku i nie wszystkim zrobi się do śmiechu. Zacznę od wyznania, że słusznie i (dla mnie) korzystnie zrobił były esbek Wiśniewski, wyrzucając mnie ze swego zespołu sprzedaży bezpośredniej. Ale po kolei… Słówko młodym. Co to w ogóle, za PRL-u było SB?

źródlo: Flickr.comźródlo: Flickr.com

Otóż – Służba Bezpieczeństwa, w ramach Milicji Obywatelskiej, czyli tajna policja polityczna. Druga odmiana SB, na szczęście ocalona dla potomnych, to najlepszy, ceną i skutecznością, koniak obozu socjalizmu – bułgarski  Słoneczny Brzeg. Ostatnio, po cichej podwyżce, po 28, Wiśniewski w służbie SB, zakamuflowany był jako kadrowiec w instytucji handlu zagranicznego – praktyka  podówczas powszechna, aby kontrolować ruch osobowy na zgniły Zachód. Po likwidacji SB i wywaleniu tajniaków na bruk, ci sprytni dżentelmeni (a było ich wielu) – jak muchy gówno obsiedli wchodzące do Polski firmy zagraniczne. Tam to trafiłem na Wiśniewskiego – kolor jego nosa świadczył, że przynajmniej jednemu w SB pozostał wierny. Facet konkretny, z jajami, więc jako menedżer zespołu agentów ubezpieczeniowych nie tolerował innej postawy wobec siebie jak uległa, i to w oparach donosicielstwa. Pozostając produktem milicyjnego systemu kariery i motywacji – o bycie gwiazdą i uznanie naczalstwa Wiśniewski konkurował z członkami podległej sobie ekipy. Słusznie mnie wywalił, bo nie dość byłem oddany jego socjalistycznemu modelowi leadershipu. Wystarczyło, że czknęło mi się o braku partnerstwa i szans rozwoju pod jego skrzydłami.

Ostatnio natknąłem się na porywającą dyskusję, komentującą „bankructwo Roberta Kiyosakiego”, w związku z ogłoszeniem upadłości jednej z jego firm Rich Global LLC, by wyślizgać się z płatności 24 mln dolarów zasądzonych na rzecz firmy Learning Annex, po czym spokojnie iść dalej. Satysfakcja i emocje szybowały w dyskusji wysoko, z użyciem pod adresem Roberta K. nazwy organu męskiego w wersji, zaczynającej się od „ch”. W imię sprawiedliwości społecznej podważono jego krwiopijczą wiarygodność, opartą na robieniu ludziom bogactwem wody z mózgu. Nie stosując się do głoszonych przez siebie samego zasad (choć nie wskazano jakich). Tak więc, za sprawą „Bogatego Ojca – Bankruta”, wiarygodność Ameryki doznała ciosu. Przy którym danie 4-ch liter ruskim na Bliskim Wschodzie, to pikuś. A jeśli do ponurego obrazu dodamy kolejny, bijący w ludzi wymyk amerykańskiej firmy networkowo-suplementacyjnej, pracującej dla sekty scjentologów, rozpacz sięga dna.

Ale, sorry, nie moja. Bo dyskusja przypominała wrzask świątobliwych dewotek o to, że konkurs piękności wygrała „nieuczciwie” ta, co „dała” przewodniczącemu jury, choć wszyscy wiedzą, że dewotki są za stare i brzydkie, aby – nawet po pijaku – ktoś je konkursowo przeleciał. Po drugie, czy ma sens oskarżanie wilka w/w firmy typu Vit-Kit o krwiożerczość, gdy owce same, choć usilnie przestrzegane przez Network Magazyn & Co, owczym pędem pchają mu się do paszczy?

Tak więc, nic nie jest takie, na jakie wygląda – ani wilk, ani owce. Żeby się nie pogubić, dobrze jest wyjść poza krąg interesów dyskutantów. I sięgać głębiej, jak czubka góry lodowej, namacać autentyczne sprężyny poruszające machiną network marketingu. Takiego, który za biznes najbardziej opłacalny ma pozytywny system wartości i profesjonalizm. To jednak wymaga wysiłku szarych komórek, nauki i rozwoju. Niestety, w naszej branży zwolnienie z myślenia wciąż ma zbyt wysoką wartość.  

Czy Ameryka ma monopol na kant i manipulację? Austriackie gadanie – pewne europejskie oszustwo MLM jest tak genialne, że otumanieni fani przebąkiwali o zgłoszeniu go do Nobla. A, że jest oszustwem (choć od dawna śmierdziało na kilometr), dla twórcy 11-tysięcznej sieci okazało się dopiero, gdy jego „dochód bierny” spadł do trzystu  złotych miesięcznie. I to z obiecywanych przez firmę dla struktury tej wielkości co najmniej stu tysięcy, którymi hipnotyzował tłumy. Tak więc nie wierzę w geograficzną ojczyznę zła – decydują ludzie i intencje. Jak je wyczuć? Pytanie godne Hamleta. Bo intencje brzydkie są otulane zasłoną dymną półprawd i prawd pozornych. Jak ta, że o wiarygodności firmy MLM decyduje okres funkcjonowania na rynku. Wieść gminna niesie, że w „solidnej” nie powinien być krótszy od pięciu lat. A co, jeśli to pięcioletni okres kantowania, z którego można – jak pokazuje życie i polska kariera Vit-Kit nieźle prosperować, bazując na owczym pędzie ofiar?

Do jakiego więc parametru odnosić wiarygodność firmy MLM, by nie dać się oszukać? Co wychodzi po niewczasie, utraciwszy pieniądze i – szczególnie boleśnie – piękne złudzenia? Okazuje się, że trzy opisane modele – Wiśniewskiego, gringo’s i noblowski – można ująć pod kluczowym, wspólnym mianownikiem. To brak systemu szkoleń i rozwoju osobistego. Bo któż z tej trójcy by uświadamiał ofiary, że nimi są? Kto by jeszcze do tego dopłacał? Bowiem nie są „systemem szkoleń” masowe spędy dla podbechtywania emocji bez pokrycia, nie mające niczego wspólnego z długofalowym rozwojem, inwestowaniem w ludzi. Przy czym w MLM, gdzie wszystko zaczyna się i kończy na jakości liderów, potrzeba rozwoju dotyczy szczególnie ich. Oczywiście, o ile nie są degradowani do roli naganiaczy owiec umysłowo leniwych i zmanipulowanych w myśl zasady, że wielcy oszuści działają, czyniąc ze swych ofiar małych oszustów. Takich, jak posiadacz 11-to tysięcznego balona. Jeśli więc oceniać wiarygodność i uczciwość firm marketingu sieciowego, system rozwoju liderów lub jego brak jest kryterium niezawodnym i wg mnie wystarczającym, by wiedzieć, z kim można zaczynać, a kogo olać.

Co to znaczy być liderem, przywódcą? W MLM to nie funkcja formalna, nie prostokącik na drzewie organizacyjnym firmy, nie namaszczenie „władzy”. W naszej branży lidera nie można przynieść w teczce – staje się nim pod warunkiem, że budując zespół, zbuduje się samego siebie. Lidera Network Marketingu nie chroni pancerna machina korporacji, w której – by przetrwać – wystarczy uległość i ślepe wykonywanie poleceń. A indywidualne błędy rozpływają się w ogólnym bałaganie organizacji – o ile nie grzeszy się inicjatywą, zagrażającą samopoczuciu i wygodzie tych wyżej, na ciepłych posadkach. Dlatego kocham MLM – jest formą czystą i uczciwą; tu przejrzyście widać, kto jest kim. Formą, w której natychmiast, bez osłonek wychodzi sukces i błąd, w myśl biblijnego: „po owocach ich poznacie”. Dalej – na czym polega rola przywódcy – co, jak i z jakich pobudek on robi? Od czego zależy skuteczność lidera, co ją potęguje a co grozi impotencją, doprowadzającą do śmiechu i lekceważenia obiekt starań, czyli zespół? Odwieczne pytania, ale pewne jest jedno:

Rozwój to coś, co odróżnia istoty żywe od martwych.

To cytat z nowej, przy tym zachęcająco zwięzłej (135 stron małego formatu) książki autorstwa Kena Blancharda i Marka Millera pt. „Rozwój osobisty lidera”, wydanej przez Wydawnictwo Studio EMKA. Kena kojarzymy (wspólnie ze Spencerem Johnsonem) z „Jednominutowym managerem”, pozycją o zasięgu światowym, wydaną w trzynastu milionach egzemplarzy. Także z wieloma innymi, ważnymi i polecanymi książkami o liderstwie. Mark nie jest nam bliżej znany, niemniej w Ameryce uchodzi za ikonę kariery w biznesie – od pracownika fizycznego w magazynie do wiceprezesa do spraw szkolenia i rozwoju w Chick-fil-A, sieci 1 500 restauracji. Gdy Mark nie pracuje nad podniesieniem sprzedaży kurczaków, szkoli liderów z całego świata. Więc to są dwie czynności każdego prawdziwego lidera – niezależnie, czy kurczak ma postać suplementu, kosmetyku, czy ubezpieczenia. Czynności nierozerwalnych, splecionych ze sobą przyczyną i skutkiem, sprzężeniem zwrotnym – w MLM budowy sieci konsumentów i szkolenia jej liderów.

Jakie jest przesłanie książki? Po pierwsze – że przywództwo zachodzi zawsze, gdy przekazuje się innym coś wzbogacającego, czego oni nie wiedzą i nie znają; wiedzę, postawę, umiejętności. Nie trzeba być do tego formalnym liderem – ważny jest sam fakt wpływania na sposób myślenia, przekonania i rozwój drugiego człowieka, „pociągania” go za sobą. Bo przywódca wiedzie ludzi, przewodzi im w rozwoju, inspiruje. Bez służenia ludziom w ten sposób, ze szczerego serca, i bez pomocy w osiąganiu celów, nie ma przywództwa. Tak więc przywództwo nie wynika ze stanowiska, a wywierania wpływu na ludzi.

Po drugie – o czym mówi podtytuł książki – „prawdziwy przywódca doskonali się nieustannie”. Bez samodoskonalenia, ciągłego pozyskiwania nowych doświadczeń i wartości, nie miałby czego dawać innym, by ich przekonywać i mobilizować, by im przewodzić. A co nie mniej ważne – nie czerpałby z własnego rozwoju, jako źródła „młodości”, energii i pełni życia. Od gotowości do rozwoju zależy zdolność kierowania ludźmi. Brak rozwoju hamuje karierę lidera – kto przestaje się nieustannie uczyć, przestaje być przywódcą. Ale wielu liderów lekceważy zdobywanie wiedzy, bo mają za dużo na głowie. Zbytnio się spieszą i za szybko chcą wiele osiągnąć. Za bardzo – jak mawiają lotnicy – zwiększają kąt natarcia i przepadają, bo skrzydła przestają nieść.   

Jak traktować książkę i dla kogo ona jest? Jestem przekonany, że „Rozwój osobisty lidera” to lektura absolutnie niezbędna na poziomie strategicznym dla każdego, kto aspiruje do przywództwa – o generalnych zachowaniach, sposobach i kierunkach działań, postawach. Na czołowym miejscu pośród tych, które lider powinien nieustannie czytać. No dobrze, ale na jakim etapie kariery i przy jakiej liczebności struktury zaczyna się przywództwo? Biorąc pod uwagę powyższe, staje się jasne, że w chwili, gdy wpłyniemy na PIERWSZEGO człowieka, który przystępuje do firmy i naszego zespołu. Książka pozwala każdemu liderowi, od samego początku, iść do sukcesu jak po sznurku, nie tracąc czasu i energii, nie kręcąc się w kółko. W takim modelu przywódcą może i potrafi być każdy, kto tylko chce się rozwijać. Zainteresowani znajdą tu wiele nieznanych tajników i wytłumaczeń zjawisk oraz zachowań, spotykanych w praktyce. Wśród nich np. dlaczego skutecznym sposobem nauczania jest opowiadanie historyjek, jakkolwiek infantylnie by to brzmiało. Dla mnie, z ego niekiedy wymagającym spiłowania, odkrycie zdumiewające i wartościowe.

W każdej kampanii i każdej karierze, obok szerszego spojrzenia strategii jest potrzebna i taktyka, czyli co i jak ma robić lider na pierwszej linii, w okopach – dwie strony medalu zwycięstwa. W moim przypadku strategiczny „Rozwój osobisty lidera” był poprzedzony pozycją taktyczną, o której niebawem. Autorstwa specjalisty ze stajni wyścigowej „bankruta” Kiyosakiego (sam bym chciał takim być). Te dwie nawzajem uzupełniające się książki niezwykle mnie wzbogaciły i zainspirowały; dyszę żądzą pójścia w pole. Czego i Wam, Szanowni Czytelnicy, gorąco życzę.

Mogą Cię również zainteresować